Miłość w kapeluszu

Miłość w kapeluszu

14 listopada 2010

|ocho|



…Przyłapanie na dobrym uczynku …


Przekręciłam klucz w drzwiach. Miałam ugotować coś dla obcego mężczyzny, ogarnąć trochę jego mieszkanie. Zaplanowałam sobie wszystko tak, żeby się na niego nie natknąć. Nie chciałam mieć z nim nic do czynienia. Czysta przysługa dla staruszki.

Musiałam skorzystać z toalety. Weszłam do łazienki i odurzył mnie zapach perfum… Znałam je! Powoli uruchomiłam moje szare komórki. Nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsca. Facet po przejściach, z synem, samotny, godziny powrotów i… kapelusz na wieszaku ! Wybiegłam i uważnie spoglądałam na przedmiot. To niemożliwe! Byłam w mieszkaniu Aleha Akhrema! Jakiego kroku bym nie zrobiła, wszędzie on… W salonie natknęłam się na zdjęcia Igora. Teraz było już wszystko jasne.

|&&&|


Wszedł do domu. Po raz pierwszy od dawna powitała go cisza. Będzie tak miał przez tydzień. Jakoś specjalnie się nie cieszył, bo przecież kochał Igora i przywiązał się do pani Czesi. Poradzi sobie. Zdziwił się, widząc posprzątany salon, lśniące szafy i podłogę. Do tego na stole stał parujący obiad. Do lodówki przyczepiona była karteczka.

„Dzień dobry,
niech się pan nie boi, przysłała mnie pańska sąsiadka.
W miarę moich umiejętności, będę pomagać.
Postaram się nie kolidować z pańskim grafikiem.
Pozdrawiam”

Sam nie wiedział, co chciał tam przeczytać, ale suchy ton wiadomości go zawiódł. Nie mógł z tego nic wywnioskować. Nie dowiedział się niczego o tej kobiecie. W końcu wolałby wiedzieć, kto się krząta po jego domu. Jednak skoro to pani Czesława ją załatwiła…

Zasiadł do stołu i skosztował posiłku. Cudowny smak zawładnął jego ciałem. Z wielką przyjemnością zjadł wszystko do ostatniego kęsa. Najadł się do syta i położył na kanapie.Włączył telewizor. Akurat zapowiadali najbliższy mecz Asseco Resovi Rzeszów. Liczył, że utrzyma miejsce w szóstce. Nawet zdawało mu się, że w ostatnim czasie zrobił postęp.

Wtem jego wzrok zawisł na kapeluszu na półce. A było już tak dobrze… Spotkali się, rozmawiali i co? Ponownie zniknęła. Ile razy mogą liczyć na ślepy los? Przecież to powoli robi się żałosne. Zresztą, dlaczego on się przejmuje? Powinien wyrzucić ten kapelusz i nie zawracać sobie tym głowy. A jednak coś go powstrzymywało… Chyba już nie chodziło o oddanie zguby…


|&&&|


Coś za coś. Ja powiedziałam Dorocie prawdę o zdarzeniach z Białorusinem a ona mi o Rafale. Przebolałam już, że tak długo żyłam w nieświadomości. Niepokoiła mnie tylko bliska znajomość Buszka z Akhremem. W ten magiczny sposób istniało ryzyko spotkania, czy w ogóle styczności…

Zbliżał się listopad. W jednym z pierwszych dni otrzymałam list. Wezwanie na uczelnię. Zdziwiłam się i przestraszyłam zarazem. Niezwłocznie zadzwoniłam do dziekanatu.

- Dzwonię w sprawie otrzymanego wezwania. Ja już nie uczęszczam za rzeszowską uczelnię.
- My to wiemy. Proszę się stawić i wszystko pani zrozumie.
- Dobrze. Do widzenia.

Następnego dnia schludnie ubrana czekałam pod drzwiami rektora.
- Pani Kamińska, może pani wejść.
Znalazłam się w tym samym gabinecie, co wtedy… Powróciły bolesne wspomnienia. Jakie było moje zdziwienie, gdy nie rozpoznałam osoby, zasiadającej w fotelu.
- Dzień dobry pani Marto. Nie znamy się jeszcze. Jestem nowym rektorem uczelni, Jan Pokliński.
- Marta Kamińska. Co się stało z poprzednikiem?
- To pani nie wie? Dokonano zmiany na tym stanowisku, ponieważ wykryto poważne niedociągnięcia, uchybienia a nawet przestępstwa. Przeglądnąłem wszystkie papiery i trafiłem na pani wydalenie z uczelni. Co się tak naprawdę stało?
- Jeśli mogę być szczera, to obraziłam córkę tamtego pana.
- Tak myślałem… Mam propozycję. Czy nie chciałaby pani wrócić na studia?
- Ale jak to? W jaki sposób?
- Normalny. Załatwimy wszystkie formalności. Szkoda by było stracić taką studentkę jak pani – spojrzał wyczekująco.
- Nie mogę uwierzyć… Tak, chyba tak. Chciałabym.
- Zatem wszystko jasne. Gdy nadrobi pani zaległości, to proszę dołączyć do kolegów.
- Dziękuję serdecznie. Naprawdę jestem ogromnie zaskoczona i szczęśliwa.
- Widać, widać. Skontaktujemy się jeszcze. Do zobaczenia.

W podskokach wyszłam z budynku. Wracam na studia! Tak! Dobrze, że prace mam wieczorami. Ale co z mieszkaniem Aleha? Musiałabym sprawdzić plan zajęć. Na razie będę nadrabiać, więc mogę wpadać do siatkarza. W końcu pani Czesława miała wrócić niebawem. Dam radę.

Znalazłam paru życzliwych ludzi, którzy przesyłali mi zaległe notatki. Nawet się ucieszyli, że wracam. Więc stałam nad kuchenką i gotowałam coś dla bruneta, a na stole miałam porozkładane zeszyty i kartki, do których zerkałam. Tak było podobnie przez kilka dni. Zawsze wymykałam się tuż przed jego powrotem, mając pewność, że zastanie ciepły posiłek.

Pewnego dnia z jak zwykle włączonym radiem miotałam się po kuchni. Podrygiwałam w takt melodii i podśpiewywałam. Ziemniaki dochodziły w garnku, mięso dusiło się na patelni, a ja kroiłam warzywa na surówkę. Jakie było moje przerażenie, gdy usłyszałam zgrzyt w zamku…


|&&&|


Dopiero któregoś dnia, gdy zasiadł do stołu, olśniło go… Wiedział skąd zna ten smak. Restauracja… Kucharka… Marta! To musiała być ona. Nie wiedział w jaki sposób tu trafiła i czy wiedziała, że to jego mieszkanie.

Na dzisiejszym treningu poprosił Travicę, żeby puścił go wcześniej. Chciał w końcu zastać dziewczynę w mieszkaniu, bo do tej pory skutecznie go unikała. Podekscytowany ponownym spotkaniem przekręcał klucz w drzwiach.

Ostrożnie stąpał po podłodze i kierował się wspaniałym zapachem i dźwiękami z radio. W końcu ją zobaczył…


|&&&|


Stał w progu kuchni. Stał i patrzył na mnie. Znieruchomiałam. Przyłapał mnie…
- Miałeś wrócić później – wykrztusiłam.
- Wiem, ale chciałem… zastać cię tutaj.
- Po co? Skąd wiedziałeś, że to ja?
- Poznałem po smaku. A ty?
- Ja poznałam po zdjęciach – skinęłam w stronę salonu.
- Czyli znów się spotykamy.
- Taak.. – odwróciłam głowę.
- Przepraszam, ale muszę wrócić do wtedy. Dlaczego wybiegłaś?
- Przestraszyłam się. Nie pytaj czego, bo nie wiem.
- Dobrze, ale obiecaj, że więcej tak nie zrobisz?
- Obiecuję. Obiad już masz. Ja wracam do siebie. – Chciałam odejść, ale chwycił mnie za rękę.
- Zostań. Zjedz ze mną. – Z jego oczu biła prośba i błaganie. Nie mogłam odmówić. Niby zwykłe zapytanie o wspólny posiłek, ale czułam, że zostając, godziłam się na coś więcej…

Tylko potwierdziłam swoje domysły na jego temat. Nikogo nie grał, był sobą na co dzień. Szczery, otwarty, opiekuńczy. Potrafiliśmy rozmawiać na poważne tematy, a także śmiać się do łez z błahostek.
- Los był dla nas łaskawy, nie uważasz? – spytał nagle.
- Co masz na myśli?
- Dał nam tyle szans na spotkanie. Chyba wybitnie się starał, żebyśmy się poznali.
- Może, może… Życie to jeden wielki przypadek.
- Jeśli taki sam jak spotkanie ciebie, to bardzo miły przypadek – wyznał.
- Proszę, nie zawstydzaj mnie…
- Dobrze. Jutro też zostaniesz? – wlepił we mnie spojrzenie pełne nadziei.
- Nie wiem… Chcesz?
- Oczywiście. Nie lubię być sam.
- No to mogę zostać i jutro – uśmiechnęłam się.
- Jak długo jeszcze będziesz przychodzić?
- Dopóki twoja sąsiadka nie wróci z Igorem.
- Czyli krótko. Ale mogłabyś przychodzić nie w roli pomocy domowej – kombinował.
- A w jakiej?
- Po prostu. W odwiedziny.
- Nie, nie będę zawracać ci głowy, to bez sensu – negowałam.
- Dlaczego? Tak dobrze nam się rozmawia. Igor by się ucieszył.
- A to czemu?
- Wiesz, długo cię wspominał po tej przygodzie z parku. Obrywało mi się za to, że cię nie spotkałem.
- Naprawdę? Urocze dziecko.
- Jeżeli nie dla mnie, to może wpadniesz dla Igorka?
- Alek! Nie bierz mnie na dziecko! – pogroziłam mu.
- A nóż zadziała. – Po twarz przemknął mu przebiegły uśmiech. Był taki rozbrajający.
- Nie mam do ciebie już siły. – westchnęłam.
- Czyli się zgadzasz? – drążył.
- A mam inne wyjście?
- Noo… Nie – zaśmiał się.
- To do jutra. – Zaczęłam się zbierać. Stanęłam w korytarzu i ubrałam płaszcz.
- Zaczekaj – usłyszałam. Alek podbiegł i sięgnął po kapelusz z półki. – Oddaję. Długo tu leżał.

Delikatnie nałożył mi go na głowę, po czym odgarnął moją grzywkę. Znów poczułam, że robi wszystko by mnie nie spłoszyć.
- Dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – Pożegnał mnie pocałunkiem w policzek. W zamyśleniu pokonałam drogę do mojego mieszkania.

Poruszałam się jak zahipnotyzowana. Jego wargi… Do teraz nie docierało do mnie to, co się stało. Miliony ludzi witało się i żegnało tak na całym świecie, a ja to przeżywałam jak… Bo czułam jakby poraził mnie piorun, który wcale nie opuścił mojego ciała stopami tylko dalej we mnie siedział. Wylewność mężczyzny w stosunku do mojej osoby, była dla mnie czymś nowym… TAKA wylewność… Bo przecież nigdy nie czułam się tak po gestach Eryka.

Weszłam do mieszkania. Usiadłam na krześle w kuchni. Natychmiast pojawiła się obok Dorota.
- Martuś, co ci jest? – spytała przejętym głosem.
- Nic…
- Przecież widzę, coś ci dolega. Jesteś nieprzytomna, rozdygotana. Co to za choróbsko się do ciebie przyplątało?
- On… – szepnęłam.
- Co za on? – siostra podchwyciła moje słowo.
- … mnie pocałował…
- Coo? Kto? Alek? Jak, gdzie, kiedy??? No mów! – potrząsnęła mną.
- Tu – przytknęłam dłoń do policzka.
- Czyli, że Alek?
- Tak. Zastał mnie w swoim mieszkaniu.
- Marta! Nic z tego nie rozumiem. Znów masz przede mną jakieś tajemnice - zarzuciła mi z żalem. Powoli wyjaśniłam jej całą sytuację z panią Czesławą.
- Skoro się lepiej zaznajomiliście to naturalne, że się tak z tobą pożegnał. Ja nie wiem, o co robisz takie zamieszanie.
- Ale to było takie… – szukałam słów, ale nie znałam odpowiednich.
- Aaaa.. Już rozumiem. Powiedzieć, co ci jest? – uśmiechnęła się chytrze.
- Co?
- Ten Amorek, co latał nad wami, w końcu cię strzałą trafił. Wpadłaś kochana, po same uszy.

Nie,nie, nie… NIE! Ona się myli, prawda? Ja nie mogę, nie mogę, nie powinnam. No… Kurde no…

|~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~|