Miłość w kapeluszu

Miłość w kapeluszu

31 grudnia 2010

|diez|



… Jakzdobywać, to dwa serca za jednym zamachem …


Dzisiaj miałam misję specjalną. Wracała pani Czesława z Igorem i potrzebowałam czegoś specjalnego. Zaryzykowałam i postawiłam na gołąbki. Dla małego zrobiłam trochę pulpecików przy okazji. Chciałam, żeby mu smakowało i wkraść się w jego łaski. Nie wiem po co, ale był takim kochanym dzieckiem. Kupiłam mu nawet prezent.

Wszystko było na tip-top. Alek prosto z treningu jechał po nich na dworzec. Niebawem mieli się zjawić. W końcu się doczekałam.
- Tatooo! A co to za niespodzianka? – usłyszałam.
- Zaraz zobaczysz synuś. Zajrzyj do kuchni.
Oparłam dłonie na krześle i czekałam.
- OoO! Pani ratownicka! – wykrzyknął malec.
- Nie jestem ratowniczką – kucnęłam obok niego.
- To kim?
- Można powiedzieć, że kucharką – uśmiechnęłam się.
- Tez fajnie.. I tak cię lubię – niespodziewanie zarzucił mi swoje rączki na szyję i przytulił się. Poczułam ciepło jego małego ciała, bicie jego serduszka. Przyjemne uczucie rozlało się po moim organizmie. Spojrzałam na wprost.
Alek stał w progu kuchni i opierał się o framugę drzwi. Spoglądał na nas z uśmiechem. Zauważyłam jego błyszczące oczy, a raczej szklane… Czy to były łzy?
- Jak masz na imię? Ja Igorek – przerwał tą sytuację mały.
- Bardzo ładnie. Ja jestem Marta.
- Siupel! Mam nową ciocię. Co nam ciocia Marta ugotowała? – spytał, gładząc się po brzuszku.
- Jesteś głodny? – roześmiałam się.
- Jak wilk. Tato! Też chcesz jeść?
- Pewnie. Siadajmy do stołu.

Podałam wszystko, co miałam przygotowane. Blondynek mlaskał, zajadając swoją porcję. Pani Czesia opowiadała o wyjeździe, cały czas uśmiechając się pod nosem. Aleh cały czas miał rozmarzony wzrok zdawało się, że był nieobecny.

- Ciociu! To jest pyszne!
- Cieszę się, że ci smakuje.
- Mały ma rację. Widzę, że zostawiłam cię w dobrych rękach – staruszka szturchnęła bruneta łokciem.
- Cooo? A tak, tak. W bardzo dobrych – uśmiechnął się serdecznie.
- To się cieszę.
- Tak właściwie, to my się znaliśmy już przedtem – wspomniał.
- Naprawdę? Co za zbieg okoliczności – roześmiała się.
- Aaa, mam coś dla ciebie, Igorku – wstałam i sięgnęłam upominek z szafy.
- Co to? – świecącymi oczkami próbował prześwietlić kolorowe pudełko.
- Odpakuj – zachęciłam go.
- Nie musiałaś. Po co się wykosztowałaś – brunet protestował.
- Cicho. To nic takiego – patrzyłam uważnie na reakcję chłopca.

Rozdarł papier i dorwał się do środka.
- Łaaał! Ale super! Uwielbiam lwy! Teraz będę groźny – potrząsał czapką trzymaną w dłoni. Znalazłam ją parę dni temu na wystawie sklepu. Natychmiast pomyślałam o małym Akhremie. Góra czapki była głową lwa niczym od maskotki a pobokach zwisały osłony na uszy.
- Może być? – spytałam.
- Odlotowa. Dziękuję – pochylił się nad stołem i cmoknął mnie w policzek. – Ale twój kapelusz też jest fajny – pocieszył mnie. Troszkę się zmieszałam, otrzymawszy do malucha tyle czułości. Jego nie dało się nie lubić.
- Chcesz zdjęcie w nowej czapce? – Białorusin przyniósł aparat.

Mały pozował i robił różne groźne miny.
- A może teraz zdjęcie z ciocią? – Alek przebiegle się uśmiechnął.
- O niee… Nie wrobisz mnie w to.
- Ciociaaa… Plose, plose, plose.
- No dobrze.

Brunet przyniósł mi kapelusz i sesja trwała. Wygłupiałam się z Igorem, a jego tata robił zdjęcia. Po chwili ja miałam lwa a on mój kapelusz. Uśmiechnęliśmy się do obiektywu.
- Dalej, stańcie razem, zrobię wam wspólne zdjęcie – pani Czesia wzięła Alkowi aparat z rąk i popchnęła go w naszą stronę. Wzięliśmy razem Igora na ręce, a on leżał zadowolony. Po kolei mały zmieniał naszej trójce nakrycia głowy.
- Dobra, a teraz jedno takie ładne – nie wiedziałam, co szkrab miał na myśli. – Stańcie obok siebie, o tak – popchnął nas bardzo blisko siebie, po czym chwycił nasze dłonie i złączył. Poczułam przepływający impuls. Spojrzeliśmy na ciebie i w tym momencie błysnął flesz.
- Chodź Iguś do kuchni, sprawdzimy czy coś zostało z tych pyszności – kobieta wycofała się z małym z salonu.

Staliśmy tak, patrzyliśmy sobie w oczy i nadal trzymaliśmy się za ręce. Widziałam błąkający się w kącikach jego ust uśmiech.
- Cwanego masz syna – przerwałam tę hipnotyczną chwilę.
- Wiem. Ma to po tatusiu.
- Z pewnością… – spojrzałam na nasze dłonie. Poczułam skrępowanie. – Wiesz, muszę już iść. Od poniedziałku wracam na studia – podeszłam do wieszaka i chciałam sięgnąć swój płaszcz, jednak jego ręka znalazła się na nim sekundę przed moją. Pomógł mi się ubrać.
- Czyli już nie będziesz mi gotować?
- Bardzo bym chciała, ale nie dam rady.
- Szkoda… To może wpadniesz kiedyś po zajęciach? – w jego oczach było tyle nadziei.
- Dobrze, postaram się – miałam nacisnąć klamkę, ale złapał mnie za ramię.
- Poczekaj. Obiecaj, że już nie uciekniesz.
- Alek, oj ty.. – zaśmiałam się.
- Obiecaj – wyglądał poważnie.
- Obiecuję, że się zobaczymy – na moje słowa odetchnął z ulgą.
- Oj, Marta… – westchnął.
- Co?
- Nie uciekaj… – szepnął zachrypniętym głosem tuż przy mojej twarzy.

Czekałam na to, co się zdarzy. Poczułam jak jego wargi delikatnie dotykają moich. To było jak mgiełka. Poddałam się mu i nawzajem muskaliśmy swoje usta.

- Babciu! Tata ślini ciocię Martę! Fuuuj! – Igor pognał do pokoju. Oderwaliśmy się od siebie zawstydzeni.
- No… Ten… Ja już pójdę… Do zobaczenia – wyjąkałam.
- Do zobaczenia.



|&&&|



Zamknął za nią drzwi i oparł się o nie. Uśmiechnął się sam do siebie. Nie planował tego, co się stało. Niby coś tam wcześniej czuł, ale dopiero dzisiaj, gdy zobaczył ją w objęciach synka, zrozumiał, że to coś więcej. Widział jak się przytulała z Igorem, wygłupiała i troszczyła. Dawno chłopiec nie odnosił się tak do żadnej kobiety. Chyba zdobyła serca ich obu. Nie wierzył, że jeszcze kiedyś się zakocha, a to chyba właśnie się stało…

Poszedł utulić syna na dobranoc.
- Tato? Poczytaj mi bajkę – poprosił.
- Dobrze, Wybierz jakąś.
- Masz „Królewnę Śnieżkę”, czytaj.

Blondynek słuchał uważnie całej opowieści, a gdy na końcu usłyszał o pocałunku, coś mu się przypomniało.
- Tatusiu. Czyli ty pocałowałeś ciocię Martę, tak?
Bruneta sparaliżowało to pytanie. Nie wiedział jak ma o tym rozmawiać z brzdącem.
- Tak.
- A dlaczego? – wlepił w ojca zaciekawione spojrzenie.
- No bo widzisz synku… To jest tak…
- Bo ona jest piękna i ci się podoba, tak? – zatkał Alka tym tłumaczeniem.
- Nooo taaaak…
- To fajnie. A też się pobierzecie jak Śnieżka i Książę?
- Zadajesz trudne pytania… Zanim się kogoś poślubi, trzeba się dobrze poznać.
- Aha… No dobra. Dobranoc.

W kuchni czekała na niego pani Czesia z herbatą.
- Nie poszła pani do siebie?
- Stwierdziłam, że mamy parę spraw do obgadania.
- Jeśli chodzi o tamto w korytarzu to…
- Nie tłumacz się, bo nie masz z czego – przerwała mu. – Cieszę się, że ci się układa na nowo.
- Chociaż zbytnio nie wiem, co to, to też się cieszę.
- Miłość kwitnie wokół nas. A tak się składa, że mam jej numer telefonu…Przydałby ci się? – zmierzyła go uważnie spojrzeniem.
- Jest pani aniołem – przytulił kobietę.



|&&&|



Już miałam zamknąć oczy, gdy usłyszałam sygnał smsa.

„Dziękuję za cudowny posiłek i wieczór. Igor jest tobą oczarowany. Nie tylko on… Chciałbym ci życzyć kolorowych snów, być może o mnie. Alek”

Uśmiechnęłam się czytając tą wiadomość. A jednak to wszystko nie było snem.

„Nie ma za co. Nie chciałam nikogo czarować. Słodkich snów, a nie koszmarów, więc beze mnie ;) Dobranoc”


Obudziła mnie Dorota swoją krzątaniną po kuchni. Weszłam, przecierając oczy, żeby zobaczyć co ona wyprawia.
- Wybacz, że ci przeszkadzam, ale czy mogłabym się dowiedzieć, co ty wyprawiasz?! – od najłagodniejszego tonu przeszłam do krzyku.
- No co się drzesz? Po co ten nerwy?
- Bo mnie obudziłaś, a miałam taki super sen. Było piękne lato, mieszkałam w jakimś domku na plaży. Ktoś zadzwonił do drzwi…
- … a na progu stał nagi Aleh Akhrem – zachichotała.
- A idź ty!
- … z napisem na klacie: „Bierz mnie Martuś”.
- Widzę, że się dobrze bawisz – nie kryłam poirytowania.
- Przednio. No już, nie oburzaj się tak. Nie chciałabyś? – Dorota mierzyła mnie uważnym spojrzeniem.
- To, że ma cudowne usta, nie oznacz, że chciałabym go przelecieć!
- Zaraz, zaraz… Cooo??
- O matko… Powiedziałam to? – spytałam przerażona. Siostra przytaknęła.
- Moja droga, widzę, że czas na poważną rozmowę. Chciałabym wiedzieć, co się wczoraj wydarzyło. Czy to co myślę?
- Taaak… Po… Alek… Poca… On mnie pocałował w usta…
- No nareszcie – uścisnęła mnie. – Cudowna wiadomość. Dlaczego ja muszę z ciebie wszystko wyduszać?
- Przecież ci powiedziałam. To z lekka krępujące…
- Nie ma się czego wstydzić. To nic złego. Cieszę się razem z tobą.
- Nie wierzę, że to się stało… Takie wspaniałe, że aż nierealne.
- Oj Martuś. Kochasz go, prawda? – zaskoczyła mnie.
- Eee no nie… Chyba… nie wiem…
- Czyli tak. I najwidoczniej on ciebie też. Puszek mówił, że radosny się ostatnio zrobił i że gra niesamowicie. To dzięki tobie.
- Oj tam. Nie przesadzaj. Nic nie zrobiłam. Ale odbiegłyśmy od tematu, co ty wyczyniasz?
- No wiesz, Rafał przyjdzie, a ja chcę mu pokazać, że umiem gotować.
- Zaimponować mu chcesz, ok. Co tam wymyśliłaś?
- No okazuje się, że nie umiem zrobić nic ambitnego… – posmutniała.
- Nie martw się, pomogę ci – poklepałam ją po ramieniu.
- Ale ja to mam ugotować, nie ty.
- Przypilnuję cię tylko, a sama będziesz kucharzyć, ok.? Wiesz, lubię tę kuchnię i nie chcę jej stracić.
- Małpa! – wytknęła mi język. Przeszkodził nam dźwięk smsa, który do mnie przyszedł. Dorota pognała i dorwała moją komórkę pierwsza.
- Wiadomość od Alek. Uuu, to sobie poczytam – poruszyła brwiami. – Dzień dobry Martuś. Mam nadzieję, że dobrze spałaś, bo ja wyśmienicie. Śniłem o tobie… Może znajdziesz chwilkę, żeby mi odpisać? Ja jadę na trening. Miłego dnia – skończyła. – Maaaatko, ale mu zawróciłaś w głowie. To co? Odpisujemy?
- Doroto! Ani się waż! To moja korespondencja!
- Dzień dobry Alusiu. Noc była wspaniała, bo też mi się śniłeś. Może śniło nam się to samo? Dla ciebie zawsze znajdę czas. Jedź ćwiczyć muskuły, lubię by przytulana przez silne ramiona.Wysłano – zrobiła niewinną minkę.
- Nie żyjesz!
- Ale Martusiu, nie gniewaj się. Miałaś mi pomóc, pamiętasz?
- Za to, co zrobiłaś, zapomnij o jakiejkolwiek pomocy!
- No proszę cię, zaraz wyślę sprostowanie, tylko mi pomóż! – lamentowała.
- Ale ci namieszał w głowie ten Puszek. No już dobrze, nie pobecz mi się tu.
- Jesteś aniołem – wyściskała mnie.
- Już dobrze. To co? Może naleśniki? – zaproponowałam.
- Eee… Jesteś pewna? Chyba za bardzo we mnie wierzysz.
- Dasz radę. Będę czuwała.

No i naleśniki wyszły Dorci cudowne. Rafcio zjadł tyle, aż mu brzuch się powiększył, a sama kucharka pękała z dumy.
- Wiesz, to teraz musimy te naleśniki spalić – brunet poruszył brwiami.
- Czyli znowu mam się ulotnić? – roześmiałam się.
- Nie kochana. Ty tu spokojnie siedź i się ucz, a my pojedziemy do Rafała – spojrzała na niego znacząco.
- Ooo dobry pomysł. Owocnej nauki i powodzenia – cmoknął mnie w policzek i pognali przed siebie.




|~~~~~~~~~~~~~~~~~|

18 grudnia 2010

|nueve|



… Poranek miły na rożne sposoby …


Wstał wcześnie rano. Wiedział, że jego dziewczyna o podobnej godzinie zaczyna wykłady co on trening. Dlatego postanowił jej zrobić małą niespodziankę. Podjechał pod znajome osiedle i wdrapał się po schodach na właściwe piętro. Delikatnie zapukał do drzwi. Szczęście mu dopisało i otworzyła Marta.
- Cześć Rafał, co ty tu robisz o tej godzinie?
- Przyszedłem obudzić moją Dodusię – wtargnął do środka i ostrożnie wszedł do pokoju brunetki.

Spała tak słodko. Co prawda, przybrała dziwną pozycję, ale cóż… Tułów miała wykręcony pod ostrym kątem, ręce nad głową, a nogi rozszerzone. Znalazł kawałek miejsca i ułożył się obok. Zbliżył się twarzą do niej i czule pocałował w usta. Nie musiał długo czekać na reakcje. Dziewczyna przebudziła się momentalnie i przerażona otworzyła oczy. Jednak, gdy zobaczyła Buszka, przyciągnęła go bliżej siebie. Podwinął jej koszulkę i masował ręką po brzuchu.

- Mmm.. Nie zapędzaj się Okruszku.
- A dlaczego?
- Bo Marta śpi.
- Już nie śpi – uśmiechnął się przebiegle.
- No to tym bardziej usłyszy.
- A myślisz, że ona nie wie, co się robi w łóżku? – chwycił ją pod koszulką za pierś.
- Aaa… Rafuś, zaskakujesz mnie.
- Chcę tylko miło zacząć dzień – ściągnął t-shirt i spodnie.
- Jakie widoki… Sam się rozbierasz, a przyjaciela więzisz w majtkach? Nieładnie…- pogroziła mu.
- Przepraszam, ja tu półnagi a ty jeszcze ubrana? Chyba muszę ci pomóc – pozbawił ją piżamy. Oboje zostali w dolnych częściach bielizny.
- Ja ściągam twoje ty moje – poruszył brwiami. Potem położył się na niej i tak chwilę leżeli, wpatrując się w siebie.
- Ptaszku, powiedz Dorotce dzień dobry – rozchylił jej nogi i niespodziewanie wszedł z całej siły.
- Puszeeeek!


|&&&|


Właśnie piłam kakao, gdy usłyszałam wrzask siostry. To nie był krzyk złości, o niee…Jakie to niewyżyte, no ja nie wiem. Nawet śniadania zjeść nie dadzą. Nie mogę tutaj zostać. Jak tak będą się drzeć, to nie mam zamiaru tego słuchać. Tylko gdzie mogłabym pójść o tej godzinie? Pierwsza myśl… Zdecydowanie najgorsza! Ale czy miałam lepszy pomysł?

No i oto wymyśliłam. Całkiem mnie pogięło. Stałam pod drzwiami siatkarza i zastanawiałam się, czy zadzwonić czy nie. No dobra, skoro tu jestem…
- Buszek, skąpcu, znów chcesz darmową podwózkę? Zamiast tyle na gumki wydawać, to paliwo kup do swojej limuzyny – usłyszałam zbliżający się głos.
- Cześć – wykrztusiłam, gdy zobaczyłam go w koszulce i bokserkach z kompletnym nieładem na głowie. Był taki… pociągający.
- Marta? – szok wymalował mu się na twarzy.
- Buszek przyjechał do mojej siostry i się integrują i słychać ich w całym mieszkaniu. A że nie miałam się gdzie podziać…
- Miło mi, że to własnie do mnie przyszłaś. Wejdź – wpuścił mnie do środka. Marto, przestań patrzeć na jego tyłek!
- Integrują, mówisz? To odwołuje ten tekst o gumkach. Lepiej żeby twojej siostry nie zapładniał – zaśmiał się.
- A wiesz, jak mu się da, to niech zapładnia – podsumowałam.
- Chciałabyś ciotką zostać?
- Pewnie, bym pomogła jej wychować dziecko. Miałabym kogo kochać. Sam przyznasz, że Igor to skarb.
- Tak, tak, jak najbardziej. Nie oddałbym go nikomu.
- Widać, jak bardzo go kochasz. Kiedy wracają?
- Hmm.. Chyba pojutrze.
- To przyrządzę wtedy coś specjalnego. A dzisiaj, co chciałbyś zjeść?
- W twoich dłoniach nawet cyjanek jest cukierkiem – spojrzał na mnie z jakąś taką… czułością?
- Nie przesadzaj. Takiej mocy nie mam i w życiu bym cię nie otruła.
- To dobrze. Ufam twojemu wyborowi, bo i tak będzie smaczne. A teraz pozwolisz, ale pójdę się przebrać. Przepraszam za przyjęcie w piżamie.
- Nic nie szkodzi. Jesteś u siebie – odkrzyknęłam. Obsłużyłam ekspres i zaparzyłam świeżej kawy.
- Mmm… Jesteś tu od 10 minut i już wiesz, czego mi trzeba – wszedł do kuchni, zaciągając się zapachem. Wręczyłam mu kubek. Sączył napój z półprzymkniętymi oczyma.
- To jeden z moich najlepszych poranków – wyznał.
- Dlaczego?
- Bo… bo z tobą. Naprawdę, lubię twoje towarzystwo. Mogłabyś nigdy nie odchodzić.
- To bardzo miłe, co mówisz. Schlebiasz mi – poczułam że się rumienię.
- Od dawna interesujesz się siatkówką?
- Nie wiem… Nie pamiętam początkowej granicy. W każdym bądź razie chyba siostra. Dorota mnie w to wciągnęła.
- A propos, to ci powiem, że dobry wpływ ma na Rafała.
- Serio? Wiesz, poznałam go niedawno. W końcu siostra dowiaduje się ostatnia…
- To znaczy, że liczy się z twoim zdaniem i obawia. Nie zrobiła tego na złość. Zresztą taki Puszek to się w towarzystwie zachować nie umie, więc tym bardziej się stresowała.
- Mądrze mówisz. No ale już jej wybaczyłam. Doszłyśmy do porozumienia.
- No popatrz. Szukałem cię nie wiadomo gdzie, a tak blisko miałem kontakt.
- Szukałeś mnie?
- Przecież kapelusz musiał wrócić do właścicielki. Poza tym parę spraw mieliśmy do załatwienia.
- I owszem…
- Ja się zbieram na trening, a ty tu sobie zostań. Tylko nie uciekaj zanim wrócę, ok.?
- Dobrze, do zobaczenia – krzyknęłam. Przestraszyłam się, gdy znalazł się obok mnie.
- Jesteś wspaniała – szepnął i cmoknął mnie w policzek. Potem zniknął za drzwiami.


|&&&|


- Widzisz geniuszu? Wypłoszyłeś moją siostrę.
- E tam. Znajdzie się, może gdzieś wyszła. A ty nie narzekaj, bo nie powiesz, że ci dobrze nie było – spojrzał na nią wymownie.
- No pewnie, że nie, mój ty budziku najsłodszy – zamruczała mu do ucha.
- Mów mi tak dalej – pęczniał z dumy.
- Nie, bo za dużo w pióra obrośniesz. Leć na trening, bo potem będziesz się tłumaczyć mną.
- Już mnie wyganiasz? Ja tu jeszcze wrócę i wtedy się policzymy – pogroził jej.
- Nie mogę się doczekać.


|&&&|


Już w klubowej szatni Alek zdradzał swój dobry nastrój. Nucił sobie pod nosem i uśmiechał się sam do siebie. Koledzy nie omieszkali tego zauważyć i skomentować.
- Akhrem, co ci? Anioł cię z rana w dupę kopnął? – krzyknął Krzysiek. Na te słowa do szatni wpadł zdyszany Rafał.
- Anielica chyba – mrugnął do kolegi. – Dzieńdoberek wszystkim.
Zgromadzonych zainteresowały słowa bruneta.
- A jak ma ta Anielica na imię? – spytał Michał.
- Nie ma żadn.. – zaczął się tłumaczyć Białorusin, ale Buszek mu przerwał.
- Marta, ma na imię Marta.
- Puszek, zamknij się – warknął przyjmujący.
- Spokojnie kolego, nie ma co się denerwować – uspokajał Wojtek.
- Nie bój się, nic jej nie powiem – wyszczerzył się Buszu.
- Tylko spróbuj!
- Wyluzuj. Nie pochwalisz się kolegom?
- Nie ma czym. Za dużo sobie Rafi wyobrażasz.
- Ale przyszła rano do ciebie, prawda? – toczyli swoją słowną potyczkę, a reszta przysłuchiwała się z ciekawością.
- A co miała zrobić? Zostać u siebie i słuchać twoich orgii z Dorotą?
Wszyscy spojrzeli na Buszka i rozległo się wielkie: Uuu…
- Zaraz, bo nie jarzę. Czyli Dorota Buszka mieszka z Matrą Alka, tak? – zapytał zdezorientowany Baranowicz.
- Tak, to siostry.
- No, to będziecie w rodzinie – zarechotał Igła.
- Wy sobie wszyscy za dużo wyobrażacie… – pokręcił głową Aleh.
- Przecież gołym okiem po tobie widać, że jednak coś się dzieje – podsumował Mateusz.
- Nie zapędzajcie się, ok.?
- No dobra…

Na treningu Alek tryskał niesamowitą energią. Skakał prawie pod sam sufit, atakował jak z armaty i słał serwisy nie do przyjęcia. Koledzy patrzyli na niego z chytrym uśmiechem na ustach.
- Nie wierzę w to, że nic się nie dzieje. Popatrz na niego. Kiedy taki był? Chyba z rok temu – zauważył Grzyb.
- Masz rację. Ja mu nie wierzę. Od dawna prowadzimy z Dorotą śledztwo o tej dwójce. Mówię wam, będą z tego dzieci – stwierdził Rafał poważnym tonem, po czym wybuchł śmiechem razem z kolegami.


|&&&|


Zastanawiałam się, co by mu smakowało. Przejmowałam się tym mocno, nie wiem czemu. Chciałam trafić w jego gust, chciałam jak najlepiej wypaść w jego oczach. Ale dlaczego? Po co? Przecież miałam się nie angażować, a brnę w to coraz dalej. Mogłabym tu siedzieć godzinami. Lubiłam jego mieszkanie. Niestety długo nie będę już przesiadywać, bo niebawem wracałam na uczelnię. Tam było moje miejsce. Przecież wykształcenie było moim celem.

- Nad czym tak myślisz? – poskoczyłam ze strachu, usłyszawszy jego głos tuż nad uchem.
- Matko, Alek. Chcesz mnie wystraszyć na śmierć?
- Przepraszam, skądże znowu. Swoich dobroczyńców nie zabijam.
- Oj ty! Idź lepiej umyć ręce.

- Czyli ta dziewczyna z którą widywałem Buszka, o której mówił, to twoja siostra Dorota, tak? – spytał między kęsami.
- Tak.
- Jakoś połączyłem te fakty przed chwilą.
- Spokojnie. Pytaj o co chcesz – uśmiechnęłam się kącikiem ust.
- O co chcę? – błysk pojawił się w jego oczach.
- Boże… Faceci myślą tylko o jednym. Ja nie wiem, nie potraficie bez tego funkcjonować czy jak?
- A skąd wiesz, o czym pomyślałem? Wyszło na to, że to ty myślisz o jednym. Niegrzeczna Martusia – pogroził mi palcem.
- Uważaj sobie. Nie wiesz, że z kucharzem dobrze żyć w zgodzie?
- Tak, tak. Postrasz mnie truciznami itd. – zaśmiał się.
- Żebyś się nie przeliczył.
- Mnie byś otruła? Mnie? Rzeszowską armatę, ojca Igora? Mnie, właściciela tych słodkich niewinnych oczu?
- Najpierw brałeś mnie na dziecko, teraz na litość… Naprawdę nie masz innych argumentów? – żartowałam sobie z niego.
- Mam – wyszczerzył się i położył mi pod stołem rękę na kolanie.
- Aaa! – krzyknęłam.
- Sama chciałaś argumentów – zrobił niewinną minkę.
- Pewnie, pewnie. Wszystko moja wina.
- Nie no, może nie wszystko – wytknął język.
- Dobra, ja się zbieram.
- Już uciekasz? Zostań jeszcze. Jak chcesz, możesz przenocować.
- Tak, tak. Sam na sam w nocy z napaleńcem. Wolę swoje łóżko.
- Dramatyzujesz. Moje też jest wygodne.
- Jednak nie sprawdzę. Muszę się uczyć.
- Idź, idź, pani profesor.


|&&&|


Przerażała mnie wizja nadrobienia wszelkich zaliczeń i kolokwiów. Notatki nadpływały na moją skrzynkę mailową. Byłam bardzo wdzięczna im wszystkim. Najgorliwsza okazała się Justyna. Sporządzała świetne, szczegółowe, konkretne relacje z wykładów, którymi mnie obdarzała. A ostatnio nalegała żeby mnie odwiedzić. Mgliście pamiętałam ją z pierwszego roku. Nie udzielałam się towarzysko, a ona obracała się w innych kręgach. Cóż, najwyższy czas się poznać, prawda? Uległam jej prośbom i dziś miała się zjawić.

- Cześć. Matko, że ja tu dotarłam – przywitała się.
- Aż tak źle?
- Nie no, wiesz, ja mam zdolności zagubienia w terenie – zaśmiała się.
- Zapraszam na herbatkę na rozgrzanie.
- Z wkładką? – poruszyła zabawnie brwiami.
- Obawiam się, że nie mam na stanie procentów.
- To nic. Następnym razem coś przyniosę.
- Dobrze. Zaraz pewnie wróci moja siostra. Nie zrażaj się, ona już jest taka odchylona od normy – mrugnęłam.
- Myślę, że się polubimy – stwierdziła brunetka. – Wiesz jaki sajgon był na uczelni, jak wyrzucali tego dziadygę? Normalnie afera jak nic. Dobrze, że cie przyjęli z powrotem.
- Jednak czasem istnieje sprawiedliwość. Bardzo zależało mi na tych studiach.
- Nie martw się, będzie ok.
- Dzięki za wszystko. Miałam z czego nadrabiać.
- Nie ma sprawy. I tak bym dla siebie robiła. Trzeba sobie pomagać. To kiedy zawitasz w nasze skromne progi?
- Być może od przyszłego tygodnia.
- To super. Wiesz, uczelnia urządza bal andrzejkowy. Przyjdziesz?
- No nie wiem… Nie mam z kim…
- A po co ci facet? Pójdziemy we dwie. Też jestem sama.
- Pomyślę… – przerwał mi zgrzyt zamka.
- Hej siostrzyczko, jeszcze nie popędziłaś ugotować kochankowi obiadku? Nieładnie – wpadła do mieszkania Dorota.
- Mogłabyś mnie nie kompromitować? – wysyczałam. – Poznaj Justynę, moją koleżankę z roku.
- Cześć. Wybacz jej tą drętwość. To z powodu braku seksu.
- Dorota!
- No i co się oburzasz. Leć pichcić Alkowi, a ja tu sobie z Justynką pogadam.Aaa… Weź go zaproś na bal andrzejkowy.
- Niby dlaczego? Poza tym idę z Justyną.
- Chłopa ci trzeba. Jej też jakiegoś znajdziemy – wyszczerzyła się.
- A ty swojego Puszka Okruszka zabierasz?
- Oczywiście, że tak.



|~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~|

14 listopada 2010

|ocho|



…Przyłapanie na dobrym uczynku …


Przekręciłam klucz w drzwiach. Miałam ugotować coś dla obcego mężczyzny, ogarnąć trochę jego mieszkanie. Zaplanowałam sobie wszystko tak, żeby się na niego nie natknąć. Nie chciałam mieć z nim nic do czynienia. Czysta przysługa dla staruszki.

Musiałam skorzystać z toalety. Weszłam do łazienki i odurzył mnie zapach perfum… Znałam je! Powoli uruchomiłam moje szare komórki. Nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsca. Facet po przejściach, z synem, samotny, godziny powrotów i… kapelusz na wieszaku ! Wybiegłam i uważnie spoglądałam na przedmiot. To niemożliwe! Byłam w mieszkaniu Aleha Akhrema! Jakiego kroku bym nie zrobiła, wszędzie on… W salonie natknęłam się na zdjęcia Igora. Teraz było już wszystko jasne.

|&&&|


Wszedł do domu. Po raz pierwszy od dawna powitała go cisza. Będzie tak miał przez tydzień. Jakoś specjalnie się nie cieszył, bo przecież kochał Igora i przywiązał się do pani Czesi. Poradzi sobie. Zdziwił się, widząc posprzątany salon, lśniące szafy i podłogę. Do tego na stole stał parujący obiad. Do lodówki przyczepiona była karteczka.

„Dzień dobry,
niech się pan nie boi, przysłała mnie pańska sąsiadka.
W miarę moich umiejętności, będę pomagać.
Postaram się nie kolidować z pańskim grafikiem.
Pozdrawiam”

Sam nie wiedział, co chciał tam przeczytać, ale suchy ton wiadomości go zawiódł. Nie mógł z tego nic wywnioskować. Nie dowiedział się niczego o tej kobiecie. W końcu wolałby wiedzieć, kto się krząta po jego domu. Jednak skoro to pani Czesława ją załatwiła…

Zasiadł do stołu i skosztował posiłku. Cudowny smak zawładnął jego ciałem. Z wielką przyjemnością zjadł wszystko do ostatniego kęsa. Najadł się do syta i położył na kanapie.Włączył telewizor. Akurat zapowiadali najbliższy mecz Asseco Resovi Rzeszów. Liczył, że utrzyma miejsce w szóstce. Nawet zdawało mu się, że w ostatnim czasie zrobił postęp.

Wtem jego wzrok zawisł na kapeluszu na półce. A było już tak dobrze… Spotkali się, rozmawiali i co? Ponownie zniknęła. Ile razy mogą liczyć na ślepy los? Przecież to powoli robi się żałosne. Zresztą, dlaczego on się przejmuje? Powinien wyrzucić ten kapelusz i nie zawracać sobie tym głowy. A jednak coś go powstrzymywało… Chyba już nie chodziło o oddanie zguby…


|&&&|


Coś za coś. Ja powiedziałam Dorocie prawdę o zdarzeniach z Białorusinem a ona mi o Rafale. Przebolałam już, że tak długo żyłam w nieświadomości. Niepokoiła mnie tylko bliska znajomość Buszka z Akhremem. W ten magiczny sposób istniało ryzyko spotkania, czy w ogóle styczności…

Zbliżał się listopad. W jednym z pierwszych dni otrzymałam list. Wezwanie na uczelnię. Zdziwiłam się i przestraszyłam zarazem. Niezwłocznie zadzwoniłam do dziekanatu.

- Dzwonię w sprawie otrzymanego wezwania. Ja już nie uczęszczam za rzeszowską uczelnię.
- My to wiemy. Proszę się stawić i wszystko pani zrozumie.
- Dobrze. Do widzenia.

Następnego dnia schludnie ubrana czekałam pod drzwiami rektora.
- Pani Kamińska, może pani wejść.
Znalazłam się w tym samym gabinecie, co wtedy… Powróciły bolesne wspomnienia. Jakie było moje zdziwienie, gdy nie rozpoznałam osoby, zasiadającej w fotelu.
- Dzień dobry pani Marto. Nie znamy się jeszcze. Jestem nowym rektorem uczelni, Jan Pokliński.
- Marta Kamińska. Co się stało z poprzednikiem?
- To pani nie wie? Dokonano zmiany na tym stanowisku, ponieważ wykryto poważne niedociągnięcia, uchybienia a nawet przestępstwa. Przeglądnąłem wszystkie papiery i trafiłem na pani wydalenie z uczelni. Co się tak naprawdę stało?
- Jeśli mogę być szczera, to obraziłam córkę tamtego pana.
- Tak myślałem… Mam propozycję. Czy nie chciałaby pani wrócić na studia?
- Ale jak to? W jaki sposób?
- Normalny. Załatwimy wszystkie formalności. Szkoda by było stracić taką studentkę jak pani – spojrzał wyczekująco.
- Nie mogę uwierzyć… Tak, chyba tak. Chciałabym.
- Zatem wszystko jasne. Gdy nadrobi pani zaległości, to proszę dołączyć do kolegów.
- Dziękuję serdecznie. Naprawdę jestem ogromnie zaskoczona i szczęśliwa.
- Widać, widać. Skontaktujemy się jeszcze. Do zobaczenia.

W podskokach wyszłam z budynku. Wracam na studia! Tak! Dobrze, że prace mam wieczorami. Ale co z mieszkaniem Aleha? Musiałabym sprawdzić plan zajęć. Na razie będę nadrabiać, więc mogę wpadać do siatkarza. W końcu pani Czesława miała wrócić niebawem. Dam radę.

Znalazłam paru życzliwych ludzi, którzy przesyłali mi zaległe notatki. Nawet się ucieszyli, że wracam. Więc stałam nad kuchenką i gotowałam coś dla bruneta, a na stole miałam porozkładane zeszyty i kartki, do których zerkałam. Tak było podobnie przez kilka dni. Zawsze wymykałam się tuż przed jego powrotem, mając pewność, że zastanie ciepły posiłek.

Pewnego dnia z jak zwykle włączonym radiem miotałam się po kuchni. Podrygiwałam w takt melodii i podśpiewywałam. Ziemniaki dochodziły w garnku, mięso dusiło się na patelni, a ja kroiłam warzywa na surówkę. Jakie było moje przerażenie, gdy usłyszałam zgrzyt w zamku…


|&&&|


Dopiero któregoś dnia, gdy zasiadł do stołu, olśniło go… Wiedział skąd zna ten smak. Restauracja… Kucharka… Marta! To musiała być ona. Nie wiedział w jaki sposób tu trafiła i czy wiedziała, że to jego mieszkanie.

Na dzisiejszym treningu poprosił Travicę, żeby puścił go wcześniej. Chciał w końcu zastać dziewczynę w mieszkaniu, bo do tej pory skutecznie go unikała. Podekscytowany ponownym spotkaniem przekręcał klucz w drzwiach.

Ostrożnie stąpał po podłodze i kierował się wspaniałym zapachem i dźwiękami z radio. W końcu ją zobaczył…


|&&&|


Stał w progu kuchni. Stał i patrzył na mnie. Znieruchomiałam. Przyłapał mnie…
- Miałeś wrócić później – wykrztusiłam.
- Wiem, ale chciałem… zastać cię tutaj.
- Po co? Skąd wiedziałeś, że to ja?
- Poznałem po smaku. A ty?
- Ja poznałam po zdjęciach – skinęłam w stronę salonu.
- Czyli znów się spotykamy.
- Taak.. – odwróciłam głowę.
- Przepraszam, ale muszę wrócić do wtedy. Dlaczego wybiegłaś?
- Przestraszyłam się. Nie pytaj czego, bo nie wiem.
- Dobrze, ale obiecaj, że więcej tak nie zrobisz?
- Obiecuję. Obiad już masz. Ja wracam do siebie. – Chciałam odejść, ale chwycił mnie za rękę.
- Zostań. Zjedz ze mną. – Z jego oczu biła prośba i błaganie. Nie mogłam odmówić. Niby zwykłe zapytanie o wspólny posiłek, ale czułam, że zostając, godziłam się na coś więcej…

Tylko potwierdziłam swoje domysły na jego temat. Nikogo nie grał, był sobą na co dzień. Szczery, otwarty, opiekuńczy. Potrafiliśmy rozmawiać na poważne tematy, a także śmiać się do łez z błahostek.
- Los był dla nas łaskawy, nie uważasz? – spytał nagle.
- Co masz na myśli?
- Dał nam tyle szans na spotkanie. Chyba wybitnie się starał, żebyśmy się poznali.
- Może, może… Życie to jeden wielki przypadek.
- Jeśli taki sam jak spotkanie ciebie, to bardzo miły przypadek – wyznał.
- Proszę, nie zawstydzaj mnie…
- Dobrze. Jutro też zostaniesz? – wlepił we mnie spojrzenie pełne nadziei.
- Nie wiem… Chcesz?
- Oczywiście. Nie lubię być sam.
- No to mogę zostać i jutro – uśmiechnęłam się.
- Jak długo jeszcze będziesz przychodzić?
- Dopóki twoja sąsiadka nie wróci z Igorem.
- Czyli krótko. Ale mogłabyś przychodzić nie w roli pomocy domowej – kombinował.
- A w jakiej?
- Po prostu. W odwiedziny.
- Nie, nie będę zawracać ci głowy, to bez sensu – negowałam.
- Dlaczego? Tak dobrze nam się rozmawia. Igor by się ucieszył.
- A to czemu?
- Wiesz, długo cię wspominał po tej przygodzie z parku. Obrywało mi się za to, że cię nie spotkałem.
- Naprawdę? Urocze dziecko.
- Jeżeli nie dla mnie, to może wpadniesz dla Igorka?
- Alek! Nie bierz mnie na dziecko! – pogroziłam mu.
- A nóż zadziała. – Po twarz przemknął mu przebiegły uśmiech. Był taki rozbrajający.
- Nie mam do ciebie już siły. – westchnęłam.
- Czyli się zgadzasz? – drążył.
- A mam inne wyjście?
- Noo… Nie – zaśmiał się.
- To do jutra. – Zaczęłam się zbierać. Stanęłam w korytarzu i ubrałam płaszcz.
- Zaczekaj – usłyszałam. Alek podbiegł i sięgnął po kapelusz z półki. – Oddaję. Długo tu leżał.

Delikatnie nałożył mi go na głowę, po czym odgarnął moją grzywkę. Znów poczułam, że robi wszystko by mnie nie spłoszyć.
- Dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – Pożegnał mnie pocałunkiem w policzek. W zamyśleniu pokonałam drogę do mojego mieszkania.

Poruszałam się jak zahipnotyzowana. Jego wargi… Do teraz nie docierało do mnie to, co się stało. Miliony ludzi witało się i żegnało tak na całym świecie, a ja to przeżywałam jak… Bo czułam jakby poraził mnie piorun, który wcale nie opuścił mojego ciała stopami tylko dalej we mnie siedział. Wylewność mężczyzny w stosunku do mojej osoby, była dla mnie czymś nowym… TAKA wylewność… Bo przecież nigdy nie czułam się tak po gestach Eryka.

Weszłam do mieszkania. Usiadłam na krześle w kuchni. Natychmiast pojawiła się obok Dorota.
- Martuś, co ci jest? – spytała przejętym głosem.
- Nic…
- Przecież widzę, coś ci dolega. Jesteś nieprzytomna, rozdygotana. Co to za choróbsko się do ciebie przyplątało?
- On… – szepnęłam.
- Co za on? – siostra podchwyciła moje słowo.
- … mnie pocałował…
- Coo? Kto? Alek? Jak, gdzie, kiedy??? No mów! – potrząsnęła mną.
- Tu – przytknęłam dłoń do policzka.
- Czyli, że Alek?
- Tak. Zastał mnie w swoim mieszkaniu.
- Marta! Nic z tego nie rozumiem. Znów masz przede mną jakieś tajemnice - zarzuciła mi z żalem. Powoli wyjaśniłam jej całą sytuację z panią Czesławą.
- Skoro się lepiej zaznajomiliście to naturalne, że się tak z tobą pożegnał. Ja nie wiem, o co robisz takie zamieszanie.
- Ale to było takie… – szukałam słów, ale nie znałam odpowiednich.
- Aaaa.. Już rozumiem. Powiedzieć, co ci jest? – uśmiechnęła się chytrze.
- Co?
- Ten Amorek, co latał nad wami, w końcu cię strzałą trafił. Wpadłaś kochana, po same uszy.

Nie,nie, nie… NIE! Ona się myli, prawda? Ja nie mogę, nie mogę, nie powinnam. No… Kurde no…

|~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~|

31 października 2010

|siete|



… Gdy ucieczka staje się zbliżeniem …


       A jednak się nie pomylił. Spotkali się. Co prawda, nakopie Igle w tyłek, za te cyrki. Jednak teraz myślał o tym, że wreszcie będą mogli porozmawiać i w ogóle. Spoglądał na idącą obok dziewczynę w kapeluszu. Teraz już znał jej imię. Od teraz była dla niego Martą.

Dziewczyna szła spokojnym krokiem, patrząc przed siebie. Podziwiał, jak wiatr igra z jej włosami, wykręcając je na wszystkie strony. W pewnym momencie zawiało jej wszystkie na twarz. Brunet wyciągnął rękę, by je odgarnąć. Ich dłonie spotkały się przy jej twarzy. Przerażona cofnęła swoją i czekała, co się wydarzy. Tymczasem on delikatnie uwolnił jej twarz od niesfornych kosmyków i uśmiechnął się ciepło.



|&&&|



       On…mnie dotykał. Czułam każde muśnięcie opuszków palców na mojej twarzy. Tak ostrożny jeszcze nikt nie był względem mnie. I ten jego uśmiech. Chyba Igor ma go po nim.
- Wejdziemy? – spytałam wskazując na lokal.
- Panie przodem – otworzył drzwi. Usiedliśmy naprzeciw siebie. Kapelusz odłożyłam na bok. Czułam, że mnie obserwuje.
- Dlaczego tak patrzysz?
- Bo wcześniej nie miałem okazji. No i jesteś bez kapelusza.
- A propos.. Pisałeś, że…
- Tak, mam go w domu. Zapomniałaś go wtedy… – urwał zmieszany.
- Wiem kiedy. Byłam… oszołomiona. – Trudno mi się rozmawiało.
- Przepraszam za niewygodny temat, ale dlaczego uciekłaś?
- Sama nie wiem. Wszystko działo się spontanicznie. Nie powinnam się tak zachowywać.
- Potrzebowałaś tego, czułem to – oznajmił poważnie.
- Ale to nie znaczy, że mam się przytulać do obcych ludzi na ulicy. Skandalicznie się zachowałam.
- Nie jestem obcy, przecież wcześniej się spotkaliśmy. Poza tym to było miłe.Teraz rzadko przytulam kobiety – mruknął.
- Nie chciałam obudzić w tobie przykrych wspomnień.
- Sam to zrobiłem. Już mnie to tak nie boli. Czas leczy rany. Muszę żyć, bo świat za mną nie poczeka.
- Podziwiam cię. Tak dobrze sobie radzisz. Jesteś wzorem dla innych – wyznałam.
- Oj, niektórzy mają gorzej i lepiej sobie radzą. Po prostu pogodziłem się z brutalnym losem. A jak to u ciebie wygląda? Lepiej? – zadziwił mnie, że zapamiętał pierwszą rozmowę.
- Tak, chyba tak. Dobrze, że tamto nie zaszło za daleko. Uwolniłam się.
- Cieszę się. Widzisz, oboje po kilku miesiącach mamy inny punkt widzenia.
- No chyba… Ale zostawmy to, nie roztrząsajmy przeszłości. Co masz teraz w planach?
- Przede wszystkim dobry sezon. No i oczywiście opiekę nad Igorem.
- Będzie dobrze, najgorsze już minęło – uśmiechnęłam się krzepiąco.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
- Jest. Za to, że możemy normalnie porozmawiać. Jestem wdzięczny za to.
- Chociaż tyle mogę ci zaoferować.
- Nie wszyscy są tacy jak ty – złapał moją dłoń. Podskoczyłam z wrażenia na krześle. Martuś, skończ to. Nie możesz z nim dłużej przebywać.
- Miło słyszeć. Ja już muszę lecieć – poderwałam się z miejsca, zabrałam kapelusz i pognałam do wyjścia.



|&&&|



- Ale zaczekaj! – zdążył tylko krzyknąć. Wybiegł na zewnątrz, lecz nikogo nie zobaczył. Zawiedziony westchnął ze zrezygnowaniem.

Chciał jej jakoś okazać wdzięczność, podkreślić wyjątkowość. Chyba niepotrzebnie, bo znów uciekła i nie miał pojęcia, czy ją spotka. Wracał do domu, mając w głowie jedno imię. Marta…

- Chyba wam się przeciągnęło. Mogłeś napisać. Martwiłam się – upomniała go pani Czesia.
- Przepraszam. No troszkę się wydłużyło, taaa.. – naciągnął fakty.
- Dobrze, że wychodzisz na spotkania.
- Nie chcę tak często pani wykorzystywać.
- Przestań! Co ma do roboty samotna kobieta na emeryturze? Więc się mną nie tłumacz.
- Dobrze. To co na obiad? – zaglądnął nosem w garnki.



|&&&|



- Dorota, Dorota! Ale jaja! – brunet wpadł do mieszkania dziewczyny jak burza.
- Co się stało? Odpadł ci?
- Byliśmy… Ale, że co? Głupolko, Wacek na swoim miejscu. Zatem byliśmy wczoraj w knajpie na obiedzie i nie zgadniesz, co się stało?
- Zaraz, zaraz… Chyba się domyślam. Widziałeś moją siostrę?
- No ba, cała paczka ją widziała, Alek też! A jak go wcięło!
- O ta menda! Nic nie powiedziała – zasępiła się Dorota.
- W każdym bądź razie świetnie gotuje. Może to rodzinne? Ty też tak umiesz? – wlepił w nią swoje oczyska.
- Przykro mi, akurat tego nie potrafię.
- To nic. I tak jesteś cudowna! – pocałował ją znienacka.
- Mmm.. Fajnie wiedzieć – wymruczała.

W tym momencie trzasnęły drzwi i ktoś jak burza wpadł do mieszkania.



|&&&|



      Obrałam kierunek dom. W szalonym pędzie pokonałam schody, drzwi i przedpokój. W salonie mignęła mi sylwetka siostry z chłopakiem.
- Cześć Rafał – rzuciłam, domyślając się i skierowałam do pokoju. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Chyba dopiero wtedy dotarło do mnie co zobaczyłam. Nieee… To nie może być prawda. Nieee…

       Ponownie zajrzałam do salonu. Omiotłam wszystko bacznym spojrzeniem. Para stała zszokowana na środku. Teraz nie miałam wątpliwości. Nie miałam też zwidów.
- Wybaczcie, że przeszkadzam państwu, ale mam pytanie. Dlaczego nie powiedziałaś mi, ze spotykasz się z TYM Rafałem, co? Tyle czasu mnie oszukiwałaś!
- Martuś, to nie tak. Bałam się ci powiedzieć – wydusiła.
- Przepraszam, czy ja jakąś psychiczną fanką Buszka jestem? Nie! Czy byłabym zazdrosna? Nie! Czy nie potrafię zrozumieć? Ależ nie! Rozumiem, że status twojej siostry do niczego mnie nie uprawnia. Spoko, miłego wieczoru – trzasnęłam drzwiami.
- Kochanie, Martusiu, siostruniu. Wyjdź i porozmawiajmy – przekonywała mnie przez drzwi.
- Chyba trochę za późno na tą rozmowę.
- Nie chciałam ci robić przykrości. Tobie rozpadł się związek, a ja miałam ci trajkotać o moim facecie?
- To było parę miesięcy temu! Doszłam dawno do siebie!
- Skąd ja miałam wiedzieć? Nic nie mówiłaś. Tak dziwnie się zachowywałaś.
- Ale to nie przez Eryka.. – mruknęłam.
- A przez kogo? – spytała. Już miałam powiedzieć, ale przypomniałam sobie o siatkarzu w salonie.
- Nie obraź się, ale nie chcę się zwierzać przy twoim chłopaku.
- Rozumiem. Ale chodź do nas, pogadamy sobie. Naprawimy błędy.
- Dobra – wynurzyłam się do towarzystwa.

Cieszyłam się, że powróciła szczerość. Co prawda, czekała mnie chwila wyjawienia wszystkiego, ale w końcu Doris to moja siostra.
- A propos, Puszek zachwycał się twoim talentem kulinarnym.
- Tak? Od razu mi się przypomniała ta akcja w restauracji.
- Wybacz, ale nie mogliśmy się powstrzymać. Będziemy wpadać częściej – uśmiechnął się szeroko.
- Miło mi bardzo.
Zauważyłam, że spoglądają na siebie znacząco.
- Bo widzisz.. Mamy takie pytanie do ciebie.. – zaczęła Doris.
- Mam się bać?
- Razem zauważyliśmy pewną sprawę…
- Słucham?
- Czy.. czy ciebie coś łączy z Alkiem Akhremem? – usłyszałam Rafała. Na te słowa momentalnie zbladłam, osłupiałam i patrzyłam na nich ze strachem.
- Marta, co ci jest? Wszystko w porządku? – Dorota zaczęła mnie „badać”.
- Nie, nic – wychrypiałam.
- Chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz. Po prostu się troszczymy.
- Kilka razy go widziałam, ale nic nas nie łączy… – mówiłam z wzrokiem wbitym w ścianę na wprost.
- To może ja już pójdę, a wy sobie pogadajcie – zadecydował brunet.
- Do jutra Okruszku – pocałowali się na pożegnanie.

- Ładnie razem wyglądacie – powiedziałam, gdy siostra z powrotem koło mnie usiadła.
- Czyli mamy twoje błogosławieństwo?
- Jeżeli to wam potrzebne, to macie.
- Super. A teraz dowiem się, o co chodzi z Akhremem?
- Już myślałam, ze zapomnisz… – przyznałam z rezygnacją.
- Takie rzeczy Dorotka pamięta. Proszę cię, powiedz prawdę.

       I co miałam zrobić? Podzieliłam się z nią swoimi dotychczasowymi zdarzeniami. W końcu tylko jej mogłam. Wiedziałam, że mnie wesprze mimo wszystko.
- Oj ty szalona – uśmiechnęła się na koniec opowieści.
- No co?
- Dlaczego go unikasz? – przyjrzała mi się uważnie.
- Sama nie wiem… Głupio mi…
- Przecież jemu zależy na tej znajomości.
- Niby skąd to wiesz?
- Wnioskuję. Co ci szkodzi?
- On ma swoje życie, dziecko, klub. Nie mogę się wtrącać.
- Kochana, to normalny facet. Nie gryzie. Sugerujesz, że nie jesteś dla niego odpowiednia? – spytała, trafiając w sedno.
- Nooo… Tak.
- Wariatko. Przecież lepiej nie mógł trafić. Pasujecie do siebie idealnie.
- Nie przesadzaj. Poza tym nic z tego nie będzie. Nie wiem, co sobie wyobrażasz – burknęłam.
- Los jest po waszej stronie – zachichotała.



|&&&|



      W poniedziałek od rana zawitałam do biura szefa. Przedstawiłam mój plan zatrudnienia Kasi w kuchni. Stanęło na tym, że będziemy pracować na dwie zmiany. Wybrałam sobie wieczory. Nawet pan Piotr był za tym. Spodobał mu się ten pomysł.

     W kuchni zawsze było wesoło. Dobra atmosfera w pracy to podstawa.
- Słyszałem, że sobie nieźle radziłaś beze mnie – zagadnął.
- Oj tam. Tylko wypełniałam obowiązki.
- Bałem się, czy mnie nie wygryziesz.
- Niech pan tak nie mówi. Nie mogłabym.
- Ale podobno jakieś pochwały wpływały. No no no.
- Nic poważnego. Głupie żarty jakieś – mruknęłam znad patelni.
- Nie bądź taka skromna. Wszystko widziałam – krzyknęła do okienka Kasia.
- Potem mi opowiesz, bo od Marty to się nic nie dowiem – uśmiechnął się kucharz.
- Nawet jednego jedzeniem uwiodła! – wypaliła. Wybałuszyłam oczy, a ona uśmiechnęła się przebiegle.
- Przez żołądek do serca. Nie od dzisiaj tak mówią.
- Niech pan sobie ze mnie nie żartuje!
- Aaaa! Zapomniałam! Jesteś kooooochaaana! – rzuciła mi się na mnie i wyściskała.
- Za co to?
- No nie udawaj. Załatwiłaś mi większą pensje. Kosztem swojej.
- Cóż, mi nie potrzebny cały etat od rana do nocy i taka pensja. Tobie się przyda. Zatem od jutra panie Piotrze, rano będzie Kasia a ja wieczorem.
- Skoro tak się podzieliłyście. Będę miał miłe towarzystwo.



|&&&|



       Alek odłożył słuchawkę. Otrzymał właśnie propozycję wyjazdu na wieś do znajomych jego rodziców. Niestety obecnie nie było mowy o urlopie. Miał gorący okres w klubie.

- A może pani by się przejechała? – zagadnął.
- Przecież nie zostawię cię samego.
- Poradzę sobie. Pani odpocznie, wykuruje się.
- Nie wiem… Mogłabym Igorka wziąć ze sobą na przykład. I my i ty byśmy odsapnęli, co?
- Hmm… No nie na długo, bo się zapłaczę za moim rojberkiem – spojrzał w stronę bawiącego się syna.
- Góra tydzień.
- Nie chce pani tak obciążać…
- A weź przestań! Jedziemy i postanowione!
- I kto mi będzie takie pyszne obiadki gotował? – udawał, że płacze.
- Nie dramatyzuj, kogoś przyślę do ciebie.
- To dobrze – odetchnął ostentacyjnie.



|&&&|



      Przeciągnęłam się w łóżku. Czekał mnie kolejny słodki poranek pod kołderką. Lubiłam się wylegiwać i porządnie wyspać. Odpowiadał mi taki tryb życia. Nagle rozdzwonił się mój telefon. Nie znałam tego numeru.
- Słucham?
- Dzień dobry. Nie wiem, czy mnie pamiętasz kochana.
- Już poznaję, pani od zakupów.
- Dzwonię w pewnej sprawie – zaczęła nieporadnie.
- Nareszcie się pani zdecydowała.
- Wyjeżdżam z synkiem sąsiada a wieś. Mój sąsiad zostaje sam i chciałabym, żeby miał kto mu pomóc.
- Hmm.. Skoro pani twierdzi, że sobie sam nie poradzi – mruknęłam.
- Martwię się o niego. Chcę mu zapewnić jakiś ciepły porządny posiłek, może zrobienie prania czy posprzątanie. Takie kobiece zajęcia.
- Chyba jestem skłonna spełnić pani prośbę.
- To cudownie. Przyniosę klucze jutro i dopowiem co trzeba. Będę zobowiązana.
- Nie ma za co – pożegnałam się.



|~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~|

23 października 2010

|seis|



… Posunięcie o krok w przód …


      Każdego dnia lawirowałam między smażeniem, gotowaniem, pieczeniem. Radziłam sobie, lecz miałam wrażenie, że zamówień jest coraz więcej. Przydałaby się pomoc.

- Kasia! Znasz się na gotowaniu? – zagadnęłam koleżankę.
- No trochę…
- To wskakuj w fartuch, pomożesz mi – rzuciłam jej ubranie.
- Ale przecież ja jestem kelnerką.
- Dasz radę. Pogadam z szefem. Za pracę w kuchni więcej płacą, a ja potrzebuję dodatkowej pary rąk.
- Serio? Dzięki. To co mam robić? – spytała ochoczo. Kto powiedział, że szef kuchni musi być grubym, starszym facetem zwąsem?

      Kolejnego dnia miałam wolne. Z pewnych przyczyn restauracja była zamknięta. Minął już okres rozpaczy w moim życiu. Pozbyłam się złych wspomnień. Teraz cieszyłam się kolejnym nowym dniem. Wierzyłam, że wszystko się ułoży. Małymi kroczkami szłam do przodu.

      Właśnie przechodziłam obok jakiegoś spożywczaka. Wychodziła z niego staruszka obładowana torbami. Ledwo mogła je unieść. Nagle zachwiała się i część zakupów posypała się na chodnik. Zdążyłam jedynie podbiec i chwycić kobietę, chroniąc przed upadkiem. Potem pomogłam załadować towar z powrotem do reklamówek.
- Dziękuję ci dziecinko – uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Nie ma za co. Daleko pani mieszka? – spytałam.
- Kilka ulic stąd, niedaleko.
- W takim razie ja zaniosę pani te zakupy – zaproponowałam. I tak nic niemiałam do roboty.
- Oj nie trzeba. Poradzę sobie – oponowała staruszka.
- Z chęcią pani pomogę. Idziemy, pani prowadzi.

      W końcu dotarłyśmy pod jedno z eleganckich osiedli. Wynajęcie mieszkania tutaj troszkę kosztowało, ale jeżeli zarabiało się wystarczająco dużo, to proszę bardzo.
- To ten blok – oznajmiła kobieta. – Dalej już sobie poradzę.
- Nie ma mowy! Zaniosę to pod same drzwi. Nie może się pani tak przemęczać. Na drugi raz proszę iść z mężem albo z synem.
- Nie mam syna, a mąż zmarł 3 lata temu.
- Przepraszam, nie chciałam pani urazić…
- Nic się nie stało. W pewnym wieku śmierć jest czymś naturalnym.
- W takim razie po co pani tyle jedzenia? – zdziwiłam się.
- Robię sprawunki także dla sąsiada.
- A co, on sam już nie potrafi? Pewnie chłop jak dąb a mu się tyłka ruszyć niechce – nie kryłam oburzenia.
- Spokojnie, to nie tak. Pomagam mu w opiece nad dzieckiem. On dużo pracuje. Nie ma na to czasu. Dużo przeszedł w życiu.
- Mam nadzieję, że go pani tylko nie usprawiedliwia. Jednak trzeba będzie inaczej to rozwiązać, bo to za duże ciężary.
- Dzisiaj pierwszy raz mi się tak zdarzyło. O, tutaj mieszkam, a tutaj mój sąsiad. – wskazała drzwi naprzeciwko.
- Otworzy pani?
- Tak, tak. Od razu zaniesiemy do sąsiada. – Odkluczyła zamek i mogłam wejść do środka. Na chwilę skamieniałam, bowiem na półce nad wieszakiem leżał kapelusz. Nie… To niemożliwe… Z resztą skąd mógłby się tu wziąć? Położyłam wszystko na stole i zaczęłam się żegnać.
- Proszę nie dźwigać więcej tyle. Musi się pani oszczędzać. A jak już koniecznie trzeba będzie zrobić duże zakupy, to zostawię pani swój numer.
- Oj, nie mogę cię tak wykorzystywać. Masz swoje zajęcia.
- Naprawdę, to żaden problem. Czekam na telefon. Do widzenia.
- Do widzenia, kochane dziewczę – uśmiechnęła się pod nosem.



|&&&|



      Nie mógł wyjść ze zdziwienia. Ten wczorajszy przepyszny posiłek wyszedł spod ręki dziewczyny w kapeluszu. Jaki zbieg okoliczności… Zostawiając tą kartkę, liczył na kolejny… Przecież mógł jej zostawić numer albo adres, jakiś namiar… Najwyżej wpadnie do tej restauracji jeszcze raz. Wie, gdzie jej szukać.

      Siedział właśnie w pokoju Ignaczaka. Oni lada dzień grali mecz, więc żona Krzyśka pojechała z dziećmi do dziadków. Kolega zaprosił go do siebie. Skorzystał z zaproszenia. W końcu musi zacząć więcej przebywać z ludźmi. Od traumatycznych zdarzeń minęło kilka miesięcy, prawie pół roku, a on czuł, że musi żyć. Nie tylko dla syna, ale też dla samego siebie. Trzeba w życiu mieć coś więcej oprócz siatkówki. Chociaż to był ten typ zawodu, który z powodzeniem mógł uchodzić za hobby.

      Krzysztof wszedł do pokoju i zastał zamyślonego kolegę. Lekko się zdziwił, lecz musiał iść do łazienki. Wrócił po godzinie, a przyjmujący dalej siedział w tym samym miejscu.
- Teee – trącił go łokciem – O czym ty tak myślisz?? A może tylko udajesz??
- Aaa!Jak ty tu wszedłeś? Co się dzieje? – podskoczył jak oparzony.
- Drzwiami.. Bo przecież nie przez okno – wyszczerzył się Igła.
- Ale kiedy? – Akhrem dalej był oszołomiony.
- No… Mam problemy z odczytywaniem czasu z zegarka, ale na moje to jakąś godzinę temu…
- Serio? Nie zauważyłem, na szpiega się szkolisz czy jak?
- Ta… Będę grał w następnej części „Mission Imposible”
- Serioo? Ooo! A jaka laska będzie ci partnerować?
- Iga Wyrwał – wyszczerzył się.
- Ty to masz szczęście. A poznasz mnie z nią? – zrobił błagalną minę.
- Chciałbyś, patafianie! – fuknął Libero.
- No weź, nie zrobisz przysługi dla kolegi?
- Nie!!
- Dlaczego?
- Bo to jest moja Iga. – Krzysiek znów porażał bielą uśmiechu.
- No ja chce tylko ją poznać, nic więcej. Już mi się tak nie podoba.
- Aaa…A ta w kapeluszu?? – spojrzał podejrzliwie na przyjmującego.
- Co? Skąd wiesz? Nie wiem o czym mówisz. – plątał się w zeznaniach.
- A jednak wiem! Sam się przyznałeś!
- Wygadujesz jakieś bzdury, samo mi się powiedziało.
- Jasne, uważaj bo uwierzę.
- Będziesz wierzyć tej papli Puszkowi? – zaperzył się Alek.
- Sam widziałem..
- Co?? – Białorusinowi nie podobało się to całe dochodzenie w jego sprawie.
- A Puszek zawsze mówi prawdę. – dorzucił Krzysiek.
- Taa, a Polska wyra mundial w nogę. No co takiego widziałeś? – irytował się coraz bardziej.
- Ją. I twoje wyłupiaste gały.
- Kogo? – grał na zwłokę.
- Tą w kapeluszu. Nie rżnij głupa!
- Ja nikogo nie rżnę… Chociaż, z tamtą to chętnie… – dodał po cichu
- Słyszałem!!
- Oj no, żartowałem. Nie myślę o takich rzeczach. – wyparł się wszystkiego Akhrem.
- Jasne… a o czym myślisz??
- Hmm a nie ważne…
- A ty w ogóle myślisz??
- Krzysztof!! – krzyk chłopaka poniósł się po pokoju.
- Hę?? – Igła udawał głupka.
- Nie ubliżaj mi! Nie jestem idiotą !!
- Niech ci będzie.
- Skończyłem liceum!
- Jasne… Z żółtymi papierami?? – Krzysiek zrobił pobłażliwą minę.
- Nie kurde, z różowymi! – oburzył się.
- Oooo jeszcze lepiej… Ty, a może to było liceum dla pedałów?? – zapytał Ignaczak ze znaczącym uśmieszkiem.
- O nie!! Nie będziesz mnie wyzywał od pedałów!! To nie ja mam na dnie walizki czerwone pończochy! – zmienił temat Aleh.
- Skąd wiesz???!!!
- Przecież ta czerwień aż bije po oczach! Wstążeczka wystawała.
- One nie mają wstążek…
- Czyli masz jeszcze dodatkowo wstążeczki? – wsiąknęli w temat garderoby libero.
- To nie mogły być wstążeczki. Ja nie mam czegoś takiego… Ale nie zmieniaj tematu! Mówiliśmy o tobie, a nie o wstążeczkach!!
- Nie przypominam sobie… Ja tam jestem tolerancyjny, tylko łapy trzymaj przy sobie! – zastrzegł.
- No ja mam rączki tutaj. – poklepał go po tyłku.
- Igła!! Mój tyłek to świętość! Nikt nie będzie mi go obmacywał!
- No masz rację, niezły jest – wyszczerzył się.
- Ale on jest MÓJ!! A ja jestem HETERO!!
- No przecież ja też. – skwitował.
- Chwilami wątpię.
- To nie wątp!! Bóg kazał wierzyć!!
- Ale Krzysiek, masz czasem takie odpały… – pokręcił głową.
- Kto jedzie do Spały?? – zapytał głupkowato drugi z zawodników.
- Nie udawaj głuchego! I nie okręcaj ogona kotem!
- Co mówiłeeeś?? Źle cię słyszę!! - wrzeszczał, stojąc metr przed Alkiem.
- Ignaczak!! Uszy się myje a nie wietrzy! Z tobą nie da się rozmawiać, wychodzę!
- Ale ja uszy o wannę trzepię!!
- No to chyba przez przypadek w łeb sobie przygrzmociłeś!
- A wiesz możliwe… bo guza mam – podrapał się po głowie.
- No to porozmawiamy jak ci zejdzie. Chociaż ty to chyba na mózgu tego guza masz na stałe – wymruczał do siebie Białorusin.
- Ale ten guz nie ma nóg… I jak on zejdzie?? - padło bardzo inteligentne pytanie.
- Jeny ty zawsze słyszysz co nie trzeba… Nie mam już do ciebie sił, zaraz ci przywalę z drugiej strony i będziesz mieć po równo!
- Nie lubię cię, Akhrem!! Jesteś niebezpieczny dla otoczenia!! O!!
- Pfff jak ja jestem niebezpieczny, to ty jesteś odpadem radioaktywnym o!! – odpyskował.
- O cholera… rad… co?? Za trudne słowo dla mnie…
- Odpadem po bombie atomowej, wielkim śmiercionośnym grzybem!
- A Wojtek też jest takim Grzybem?? – padło kolejne pytanie „rozgarniętego” libero.
- Nie, bo Wojtek jest sympatycznym borowikiem, a ty to jakiś muchomor sromotnikowy!
- SRAmotnikowy?? Kto go zafajdał??
- Wielki ptak narobił ci na głowę. – powoli tracił nerwy do kolegi.
- Strusie nie latają… A innych wielkich ptaków nie znam… No oprócz mojego, ale on to inna bajka. – Krzysiek uśmiechnął się dumnie.
- Haha sobie tak nie przypisuj, bo wielki to on będzie jak ci w krocze przysolę i popuchnie. – zaśmiał się Alek.
- A skąd wiesz, że on nie jest duży?? PODGLĄDAŁEŚ?? - Igła o mało co nie zemdlał.
- Blefowałem, ale mi się jak słyszę zgadnęło. To już wiem od czego ta ksywka - Igła. – przybrał pobłażliwy wyraz twarzy, spoglądając na krocze kumpla.
- Przegięcie! – warknął Krzysiek i rzucił się na Alka z łapami.
- Ej chłopie, opanuj się, żartowałem przecież, chyba nie masz takiego złego skoro syna spłodziłeś. Ciesz się, masz przynajmniej rodzinę w komplecie.
- Córkę też mam! – odparł dumny z siebie.
- Widzisz, niby libero ale celność masz.
- No a jak!! Lepszą niż ty!
- Ej ej, nie pozwalaj sobie, skąd wiesz jaką mam celność?!
- No przecież masz tylko jedno dziecko… No chyba że ja o czymś nie wiem. – spojrzał podejrzliwie na kolegę.
- Nie mam innych, ale sam sobie nie zrobię.
- Jak nie?? Przecież ten facet w filmie urodził dziecko!! – Ignaczak popisał się wiedzą.
- To był film! Fikcja! Takie rzeczy się nie dzieją naprawdę!
- To Spiderman i Batman nie istnieją?? – wybałuszył oczy.
- Przykro mi, że musze cię o tym uświadomić ale nie.. – wyjaśnił delikatnie Alek.
- Niiiiiieeeeeeeeeeeeee! To niiiiiiiieeeeee praaaaaaaaaaaawwdaaaaaaaaaaa! – krzyk pełen rozpaczy poniósł się po mieszkaniu.
- No już nie płacz, choć przytulę cię. – zaproponował Akhrem miłosiernie.
- Doooobzzzee – wyszlochał gospodarz i wtulił się w ramiona kolegi.
- Pomyśl sobie, że gdyby żyli naprawdę, to by mieli ciężkie życie, bo każdy by chciał ich porwać i zabić, a tak są bezpieczni, nieśmiertelni.
- Nie pomagasz mi!! – warknął.
- Jak to nie? Gdyby żyli, to by musieli umrzeć a tak będą zawsze. Kupię ci na urodziny komiks, chcesz? – szukał sposobów na uspokojenie przyjaciela.
- Komiks?? TAAAAK – duży facet podskakiwał w miejscu jak przedszkolak.
- Już dobrze?
- Chcę lizaka! – w Krzysztofie obudziły się nowe pragnienia.
- Dobrze, jutro dostaniesz tylko się uśmiechnij.
- Ja kcem DZIŚ!!!!
- Dobrze, pójdziemy razem po lizaka. – zgodził się Alek.
- Idziemy po lizaka!! Idziemy po lizaka!! Idziemy po lizaka!

      Aleh Akhrem i Krzysztof Ignaczak szli razem chodnikiem w stronę sklepu. Ten drugi podskakiwał żwawo, ciesząc się zakupem lizaka. Ten pierwszy szedł spokojnie, patrząc przed siebie. W pewnym momencie dostrzegł w oddali dziewczynę w białym kapeluszu. Coś mu mówiło, że to ONA. Niestety Igła też wymyślił chyba to samo…

- O!! TO ONA!! – wrzeszczał, a dziewczyna odwróciła się.
- Cicho siedź pacanie! – burknął Aleh.
- ALE TO ONA!!!! – nie ustępował Krzysiek.
- No i po co się drzesz? Zaraz nas zauważy.
- HEEJ!! TYYY!! STÓÓÓJ!!
- Igła!! Co ty wyprawisz? – nic nie pomagały syki bruneta obok.
- NOOO STÓÓÓJ!!!! PANIENKO W KAPELUSZUUU!! ALEK SIĘ W TOBIE ZAKOCHAŁ!!!! - darł się dalej, nie zwracając uwagi na wkurzonego kolegę.
- Zabiję cię za to! – mruczał Alek.



|&&&|



      Zszokowało mnie to, kogo zobaczyłam i co usłyszałam. No wolne żarty… Igła wymachiwał rękami, a Alek stał obok… zmieszany?! Jednak przełamałam się i odezwałam do nich.
- Panowie, nie róbcie sobie żartów.
- Jaki tam pan!! ja Igła jestem… znaczy się .. no.. Krzysiek… – uśmiechnął się szeroko. – A on się w tobie zakochał! – wskazał paluchem Alka.
- Zatem yy Krzysiek… Miło mi poznać. Czy to jakiś wkręt? – spytałam zdezorientowana.
- Żaden wkręt, kochaniutka – objął mnie ramieniem z wyszczerzem.
- Hmm… Reaktywowałeś „Igłą szyte”, tak? Zaraz wyskoczy kamera, tak? – próbowałam dociec prawdy, o tym cyrku.
- Jaka kamera?
- No coś w stylu „Mamy cię”, tak? – drążyłam.
- No my cię teraz mamy. – Krzysztof zachichotał.
- Fajny kapelusz. – padło z ust Białorusina. Niepewnie spoglądnęłam na otaczające mnie ramię Krzyśka, a potem na Alka i uśmiecham się.
- Dzięki, to mój ukochany, bo od siostry.
- Tylko on jest twoim ukochanym? – dopytywał się Igła.
- Zależy co masz na myśli, bo mam jeszcze jeden ukochany kapelusz. – przypomniałam sobie o czarnej zgubie.
- Tylko kapelusz? Nikogo innego?
- No jeszcze kocham siatkówkę. Co mnie tak wypytujesz? – spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Czyli wiesz kim jesteśmy? Ja nie wypytuję, ja cię poznaję. – mrugnął do mnie.
- No tak. Krzysztof Ignaczak i Aleh Akhrem, Asseco Resovia Rzeszów, libero i przyjmujący, coś jeszcze? Poznajesz? A to ciekawe… – zasępiłam się.
- Jesteś szpiegiem? – zawył Krzysiek.
- Ty debilu! – mruknął Alek.
- Nie nie, ja jestem tylko kibicem, waszym kibicem… – dodałam.
- Nie słuchaj go, on nie wie, co mówi. Nabił sobie guza o wannę i teraz gada nie od rzeczy. – tłumaczył kolegę wyższy z siatkarzy.
- Aaa, rozumiem, każdemu się zdarza, jeszcze boli? – spytałam Igłę.
- Trochę… Ale zaraz przestanie, bo Aluś kupi mi lizaka. – poweselał.
- Uważaj następnym razem. Nie ma to jak dobry kolega, co nie? – zaśmiałam się.
- On jest niedobry! Powiedział, że Batman nie istnieje! – zwinął usta wpodkowę.
- No bo yyy Krzysiek, to jest prawda.. Wiem, że brutalna.. Ale ty jesteś lepszy od Batmana – szukałam sposobu na pocieszenie libero.
- Taaaak? Więc kto ja jestem? Igłaman? – pochwycił temat.
- No pewnie, jesteś liberoigłomen. – wymyśliłam dla niego ksywkę.
- Taaak! Mam super moce! Potrafię biegać! – zawył i pobiegł przed siebie.
- Tak, musisz szlifować swoje zdolności – krzyknęłam za nim. Zostałam sama zAlkiem. Natychmiast poczułam się onieśmielona.
- A ty? Jak masz na imię, bo nie dosłyszałem. – zagadnął brunet.
- Nie mówiłam, jak mam na imię… A po co ci to wiedzieć? – spojrzałam na niego zaskoczona.
- Booo… Chce wiedzieć. – nie ustępował.
- No niech ci będzie, Marta.
- Marta – powtórzył. – Ładnie…
- No cóż, przynajmniej imię mam ładne. – wyrwało mi się.
- Jak to przynajmniej? – spytał.
- Czymś muszę nadrabiać nieudaną resztę.
- Co masz na myśli, mówiąc nieudaną? Ja tu nic nieudanego nie widzę… – zmierzył mnie spojrzeniem, że aż dostałam dreszczy.
- Oj przestań bajerować. Mi nie musisz słodzić, ja jestem normalna. Wybacz ale muszę skoczyć po pomarańcze. – zamierzałam odejść.
- Ale… – chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów.
- Ty się na pewno śpieszysz, żegnam. – musiałam się pożegnać, bo zbyt długo byłam chyba w jego towarzystwie. Przecież chciałam temu zapobiec.
- Wcale się nie śpieszę. – usłyszałam nagle.
- Nie? – spytałam głupkowato.
- Nie. Jak już pewnie zauważyłaś, Igła sobie pobiegł, a ja za nim gonić nie mam zamiaru.
- A no musi sobie odbić tego Batmana. Bardzo to przeżył. To co zamierzasz robić?
- Nie wiem, może ty coś zaproponujesz?
- Ale jak to ja? Przecież nie mogę decydować o tym, co będziesz robić…Zaraz… Ty chcesz zostać ze mną? – lotność mojego umysłu mnie porażała.
- A nie mogę? – spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
- No możesz.. Tylko dlaczego ze mną?
- Masz już jakieś plany? Dlatego, bo masz fajny kapelusz i wcale nie jesteś nieudana. – uśmiechnął się, tak… tak… jak tylko on potrafił.
- Nie mów tak. Peszysz mnie… Nie żartujesz sobie? Nie mam planów…
- Ja zawsze mówię poważnie. To co, kawa? – rzucił pomysł.
- Zaskoczyłeś mnie, a może powinnam mówić pan? Jeśli już to herbata. – czy ja właśnie się z nim umówiłam?
- Żaden pan. A herbata może być.
- Masz jakieś upatrzone miejsce? – spytałam.
- Nie… Ty tu chyba mieszkasz dłużej, więc prowadź.
- No w sumie, to tak. Hmm gdzie by tu cię zabrać? A nie wstydzisz się iść ze mną w publiczne miejsce? – badałam jego reakcję.
- Skąd te dziwne pytania? To chyba ja powinienem spytać, czy ty się ze mną nie wstydzisz wyjść?
- Żartujesz sobie, prawda?
- Możesz mnie nie lubić, nienawidzić i nie chcieć się ze mną pokazywać.
- Ale przecież ja cię… lubię. – wydusiłam nieśmiało.
- Ja ciebie też i chodźmy wreszcie. – Poszliśmy w stronę centrum. Obawiałam się, że przez to zobaczy nas więcej ludzi, ale tam była kafejka, którą chciałam mu pokazać. Szłam obok niego, zachowując dystans. W sumie to nie wiedziałam, jak się zachowywać. Niby nie widzimy się po raz pierwszy, ale to pierwsze nasze TAKIE spotkanie.



|~~~~~~~~~~~~~~~~~~|

15 października 2010

|cinco|



… Los koryguje zmiany w naszym życiu …


      Cóż, na razie musiałam zapomnieć o studiach. Jednak chciałam coś robić. Nie będę siedzieć w domu odłogiem. Przydałaby się jakaś praca. W pobliżu nie było nic na miarę na moich możliwości. W końcu wypełzłam z domu, a właściwie to Dorota mnie wyciągnęła do restauracji na obiad. Zamówiłyśmy coś z karty. Kelner po jakichś 15 minutach przyniósł danie. Z moją wrodzoną ostrożnością skosztowałam.

- Mmm delicje. – zachwycała się siostra.
- Niezłe, niezłe. Kelner! – krzyknęłam.
- Co ty robisz?! – przestraszyła się rudowłosa.
- Słucham? Coś nie tak? – spojrzał przejęty pracownik.
- Wszystko bardzo dobre. Tylko niech pan powie kucharzowi, żeby następnym razem kotlety smażył na mniejszym ogniu, a do fasolki do bułki tartej dodał mniej tłuszczu.
- Przekażę. – odszedł od stolika.
- Dobrze się czujesz? Nie pouczaj lepszych od siebie. – fuknęła Doris.
- Spokojnie kochana, to była miła rada tylko.

      Po chwili na sali pojawił się kucharz w białym kitlu z nożem w ręku. Potoczył spojrzeniem po sali.
- Który to? – kelner wskazał na nasz stolik.
- Widzisz, co narobiłaś? Zaraz nas posieka tym nożem! - moja siostra się wystraszyła.
- Która z pań prosiła o przekazanie mi tej informacji?
- Ja – odparłam z obawą.
- Wreszcie ktoś się odezwał. No i wreszcie ktoś się odrobinę zna na tym. Dziękuję za uwagę.
- Nie ma za co. Nie chciałam żeby się pan obraził…
- Skąd! Bardzo mnie to cieszy. A może… – zamyślił się. – Nie chciałaby pani pracować na stanowisku mojego pomocnika?
- Ale… No nie wiem…
- Proszę się zgodzić. Będzie się nam dobrze współpracowało.
- W sumie i tak miałam szukać pracy.
- Czyli już znalazłaś. Widzimy się jutro o 9.00. Do zobaczenia. – Zniknął w drzwiach.
- O jaa.. Masz szczęście dziewczyno. To co? Mogę liczyć na darmowe obiadki? – Dorota zatrzepotała rzęsami.
- Ta i co jeszcze? Możesz tak czarować swojego kochasia, nie mnie. – wytknęłam jej język.
- Nie muszę go czarować! Rafał mnie kocha bez sztuczek. – oburzyła się.
- Cieszę się niezmiernie. Rafał, powiadasz? Znam już jego imię, sukces.
- O ty podstępna! Nic więcej ci nie powiem!
- A myślałam, że go kiedyś poznam. Chyba zasługuję?
- W swoim czasie moja droga. Gdy uznam, że jest godny twojej uwagi – wyszczerzyła się.
- Aha, ok. Za to twojej widzę już jest. Chociaż dobry w łóżku?
- Marta! – nadarła się na całą restaurację.
- Spokojnie, wyluzuj kochana. Tylko pytam. Skoro u niego trochę przesiedziałaś...
- Czyli od razu zakładasz, że z nim spałam?
- Znając twój temperament… On tez na pewno porywczy. Tobie podobają się takie wariaty. W ciążę mi nie zajdź! – czułam na sobie jej mordercze spojrzenie, ale kontynuowałam. – Znaczy jakby co, to oczywiście ci pomogę itd., ale lepiej zapobiegać takim sytuacjom. Kto wie, może doczekasz się dzieci z tym Rafałem, ale wolałabym później. Bycie ciotką strasznie postarza.
- Skończyłaś?! – ojej, coś z moim rudzielcem nie tak. Para szła jej uszami i nozdrzami, wstawiła kły i zjeżyła włosy na głowie.
- Chyba tak. Źle się czujesz? Coś dziwnie wyglądasz.
- To wyraz mojej irytacji!
- Nie spinaj się tak, bo ci żyłka pójdzie. No już, siostra, uśmiech numer 5 i się zbieramy – poklepałam ją po ramieniu.



|&&&|



      Czekała na niego w parku, bo jak twierdził, „miał sensacyjne informacje”. No więc przyszła, a ten tumok się spóźnia. Co za bezczelność!
- Jestem już, Ruda Kitko moja – przyssał się do niej niespodziewanie.
- Mmm.. Dostałbyś w łeb za tą Rudą Kitkę, ale tym buziakiem się odkupiłeś.
- Bo ja wiem, co ty lubisz. – poruszył brwiami.
- Nie myśl sobie, że to zawsze będzie działać! – zagroziła.
- Jak nie to, to wyciągnę większe argumenty – poklepał się po kroczu.
- Zboczeniec! Gadaj, co tam wiesz ciekawego.
- Powiem ci… Jak mi zrobisz dobrze!
- Coooo?? Tobie do reszty, Buszek, mózg wyżarło?! Pogrzało cię?!
- No żartowałem, już się tak nie oburzaj.
- Twoje zasrane szczęście, bo byś trzymał klejnoty w dłoni!
- Jakaś ty agresywna. Więc sprawa się tyczy Alka i twojej siostry.
- Serio? Mów!
- Coś jest na rzeczy. Chłopak nam często odlatuje, a dzisiaj coś mamrotał o dziewczynie w kapeluszu. Niestety to wszystko.
- Posłuchaj, mówię ci to w wielkiej tajemnicy! Nie możesz wypaplać!
- Dobrze, ale co? – dopytywał.
- Ostatnio siostra wyznała mi, że wpadła na niego na ulicy. Nic konkretnego z tego nie wynikło, ale…
- Ale to wystarczyło. W końcu to nie ich pierwsze spotkanie jak podejrzewamy.
- Rafiś, jakiś ty mądry. Pociąga mnie twoja inteligencja – wymruczała mu do ucha.
- W takim razie częściej będę ją ujawniał.
- Chcesz mnie uwieść, profesorze? – rzuciła kokieteryjnie.
- Oj tam uwieść. Lubię cię podniecać. – Uśmiech przyozdobił jego twarz.



|&&&|



      Zatem rozpoczęła się moja kulinarna przygoda. W sensie pracy oczywiście. Pan Piotr okazał się komunikatywnym i sympatycznym szefem. Pomagałam mu w kuchni. My  gotowaliśmy, kelnerzy roznosili jedzenie. Zdobywałam wiedzę i doświadczenie. Całkiem przyjemne zajęcie jak na wakacyjną pracę. Bowiem w knajpie spędziłam prawie całe lato.

      Zbliżał się koniec sierpnia. Niespodziewanie zwiększyły się obroty restauracji. Po udanym weekendzie zmierzałam do pracy w poniedziałkowy poranek. Jakie było moje zdziwienie, gdy w kuchni zastałam pogrążonego w smutku pana Piotra.
- Proszę pana, co się stało? – podeszłam do niego.
- Och Martuś, tylko popatrz. – Pomachał mi przed oczami ręką w gipsie.
- Bardzo mi przykro. Co z gotowaniem? – wystraszyłam się.
- No jak to co? Zamieniamy się rolami. Teraz ty tu rządzisz. Ja mogę tylko co nieco pomagać.
- Co? Nie, przecież nie dam rady… To zbyt trudne…
- Oj przestań marudzić tylko wskakuj w fartuch. Klienci czekają, głodni i niecierpliwi – zaśmiał się. – Przecież wiem, że sobie poradzisz złotko.

       Tak oto przejęłam obowiązki szefa kuchni. Dawałam z siebie wszystko pod czujnym okiem mentora. Cały czas uśmiechał się tylko pod wąsem, raz po raz rzucając jakieś uwagi. Starałam się nic nie zepsuć i nie zawieść nikogo. Realizowałam każde zamówienie rzetelnie i skrupulatnie. Troszkę zadrżałam na widok karteczki z zapiskiem o 6 dużych porcjach obiadowych.
- Co to? Jakaś wygłodniała ekipa jaskiniowców?



|&&&|



      Niedługo Asseco Resovia miała rozpocząć przygotowania do nowego sezonu. Zawodnicy zjeżdżali się do kraju, do Rzeszowa. Grupka chłopaków postanowiła się spotkać w swoim gronie już teraz. W końcu dawno się nie widzieli. Upatrzyli sobie knajpę kilkaset metrów od hali. Dzisiejszy obiad mieli umówiony.

      Ok. godziny 14 w środku zrobiło się gwarniej, gdyż pojawili się siatkarze. Usiedli przy wspólnym stoliku i rozpoczęła się gadka.
- No to witamy serdecznie po wakacjach. Czas lenistwa zamieniamy na harówkę, co wy na to? – Ignaczak potoczył wzrokiem po kolegach.
- Nie bardzo mi się chce, ale co zrobić. – mruknął Wojtek.
- Chłopcy, więcej życia. Damy radę i wygramy co się da. – w libero obudził się entuzjazm.
- Fakt, trzeba tylko dobrze zacząć, bo potem każde punkty się przydadzą – stwierdził Alek.
- Nie myślmy jeszcze o tym. Ja mam jeszcze wakacje – wyszczerzył się Rafał.
- Jak każdy. Ty, Puszek, lepiej się przyznaj. Wymęczyłeś swoją Doricię, co? – Michała trzymały się żarty.
- A nic wam, napaleńcy, do tego!
- Skoro tak się oburzasz, to mam rację. Biedna dziewczyna…
- Ej, ej! Nie zapędzaj się. Dlaczego biedna? Świetnie nam się układa.
- Jak ona z tobą wytrzymuje?
- Normalnie. Jest taka sama jak ja.
- W takim razie biedni sąsiedzi – zaśmiał się Mika.
- Nikt nie narzekał na nas.
- No fakt, kto by narzekał na pornos za darmo. – Cały stolik zarżał śmiechem.
- Czy mogę już przyjąć zamówienie? – Podeszła do niech zgrabna kelnerka z notesikiem.
- Chłopcy, ta urocza pani pyta, co zjemy. – Wszyscy za przykładem Grzyba zanurzyli nosy w karty.
- Nie wiem jak wy, ale ja jestem potwornie głodny. Piątka zapowiada się smakowicie – polecał Krzysiek.
- To bierzemy?
- Bierzemy.
- Niech pani zapisze: 6 zestawów obiadowych nr 5, a do picia? Piwo?
- Nie, ja poproszę colę – odparł Białorusin. – Prowadzę.
- Zatem 5 piw i jedna cola. To wszystko.



|&&&|



      Skoro miały to być duże porcje, to zrobiłam duże. W końcu za to zapłacą, a niech się porządnie najedzą. Przyłożyłam się, żeby wszystko było na czas i równocześnie.Wiedziałam, że sytuacje, gdy połowa je a połowa czeka, są nieprzyjemne. Kasia, kelnerka, która dzisiaj pracowała, czekała oparta we framudze drzwi.

- Marta, ale ty się uwijasz. Wszędzie cie pełno w tej kuchni – zagadnęła.
- Muszę wszystkiego dopilnować. To mój rewir – odparłam, mieszając sos.
- I świetnie ci to wychodzi. Szkoda, że wcześniej tu nie pracowałaś.
- Dzięki, czemu szkoda?
- Bo bym miała z kim pogadać, a tak to nic… – westchnęła.
- Przecież są inne dziewczyny od obsługi.
- Ale to typy: mini-dekolt-uśmiech, nic więcej. One zarabiają na tipsy i ciuchy, ja na życie.
- Czyli to tak… Doceniam, że się przede mną otwierasz. Mieszkasz sama?
- Nie, wynajmuje po prostu akademik. Przyjechałam tu na studia. Pochodzę z Kielc.
- Ja jestem spod Rzeszowa. Dlaczego akurat tutaj?
- Nie wiem. Byłam tu kilka razy wcześniej i się zakochałam chyba w tym mieście. Jednak mieszkania kosztują.
- No tak. Mi i mojej siostrze rodzice wynajęli mieszkanie. To dużo ułatwia. – Powoli układałam danie na talerzach.
- Fakt. Jak pięknie pachnie. Chyba przeszłaś samą siebie. Już im zanoszę.



|&&&|



      Jeszcze bardziej nabrali apetytu, gdy postawiono przed nimi 6 apetycznych porcji.
- No panowie, zaczynajmy ucztę. – Ignaczak spróbował pierwszy kęs. – Wyborne.
- Biorąc pod uwagę, ze Igła to wybredne stworzenie, musi być dobre – orzekł Wojtek. Wszyscy uzbroili się w sztućce i jedli. Miła rozmowa towarzyszyła delektowaniu się smakiem. Po chwili talerze opustoszały.
- Z początku to wydawała się solidna porcja, ale chciałoby się więcej. – Nabrał apetytu Michał.
- Mówcie, co chcecie, ja jestem pełny. – Rafał pogładził się po brzuchu.
- Teraz Puszek jak w ciąży wygląda – naśmiewał się z kolegi Mateusz.
- Uważaj sobie małpo!
- Spokojnie chłopcy, jednogłośnie orzekamy, że jedzenie przepyszne, tak? – Alek uspokajał kumpli.
- Tak! Proszę pani! Mogłaby pani szefa kuchni poprosić? – poprosił kelnerkę Igła.



|&&&|



      Przysiadłam sobie obok zlewu. Dałam odpocząć nogom. Wtem wpadła podekscytowana Kasia.
- Marta, słuchaj! Ci chłopacy chcą się zobaczyć z szefem kuchni!
- Ale nie ma pana Piotra – odparłam zdziwiona.
- Oj, teraz ty to szef. Musisz do nich iść.
- Matko, za jakie grzechy – jęknęłam.
- To same przystojniaki. Nie bój się! – mrugnęła do mnie. Ale mnie pocieszyła… Weszłam na salę. W sumie nie wiedziałam, gdzie siedzieli. I wtedy dostrzegłam ICH… Tu byli nasi siatkarze. W sensie resoviacy. Kurcze… Przełknęłam głośno ślinę i niepewnie podeszłam.
- Dzień dobry – przywitałam się. Paru spojrzało w moją stronę.
- Prosiliśmy o szefa – uśmiechnął się rozgrywający.
- To ja pełnię ostatnio te obowiązki – mruknęłam.
- Czyli to pani stworzyła te cuda? – wypalił Igła.
- Znaczy się ja gotowałam – sprostowałam. Wtedy brunet, siedzący do mnie plecami, odwrócił się. Napotkałam jego spojrzenie. Chyba był równie zaskoczony jak ja.
- To ty… – wyrwało mu się. Zdołałam oderwać od niego wzrok.
- Coś nie tak z jedzeniem? – zapytałam.
- Skąd! Właśnie było wyśmienite. No po prostu miodzie – ekscytował się libero.
- Cieszę się, że smakowało.
- To mało powiedziane. Niebo w gębie. Będziemy wpadać częściej. – Posłali mi komplet uśmiechów. Nawet Białorusin, choć tak jakoś dziwnie. Obrzucał mnie całą swoim wzrokiem. By tego uniknąć, postanowiłam się wycofać.
- Ależ zapraszam. Dziękuję za miłą uwagę, udanego popołudnia.
- Do zobaczenia – odparli zgodnie. Ja wróciłam do kuchni.



|&&&|



      Gdy tylko kucharka odeszła, ich spojrzenia powędrowały w stronę Alka. Ten z kolei siedział zamyślony.
- Czy wy też twierdzicie, że to ta dziewczyna, co nas mijała kiedyś koło sali?– zagadnął Grzyb.
- Rzeczywiście, tylko dawno jej nie widziałem – odparł Michał.
- Coś mi się wydaje, że ktoś ją widział. – Krzysiek spojrzał znacząco na kolegę.
- Akhrem, możesz nam wyjaśnić? – spytał Buszek.
- Ale co? – brunet spojrzał na nich zdezorientowany.
- Coś cię łączy z dziewczyną w kapeluszu? – zaczęło się przesłuchanie.
- Przecież on nie ma kapelusza – mruknął.
- Brawo, jaka spostrzegawczość. No to teraz nie miała, ale ogólnie ma.
- Nie, bo zgubiła.
- Alek! Gadaj, co jest grane!
- Nic, nie znamy się. – Wbił wzrok w stolik.
- Taaa… Oczywiście – prychnęli.
- To co, zbieramy się? – Po chwili opuścili lokal. Brunet zdążył jeszcze coś podać kelnerce.



|&&&|



      Nie no, to nie na moje nerwy. Fajnie, że do naszej knajpy wpadają siatkarze, ale od razu ON? Przecież planowałam go więcej na żywo nie spotykać. Jeszcze mnie poznał…
- Ale numer z tymi chłopakami, nie? – entuzjazmowała się Kaśka.
- Dlaczego nie powiedziałaś, że to są siatkarze?
- Nie wiedziałam, że się tym interesujesz. Dla większości dziewczyn to tylko przystojniaki.
- Jednak wiem, kto to. Tam siedziała prawie 1/3 Resovii.
- Nie denerwuj się, przecież obsypali się komplementami. Smakowało im.
- Ale… Ja się boję takich spotkań. Dobrze, że jakoś powstrzymałam nerwy – wyznałam.
- Było dobrze. Zresztą jeden z nich kazał ci to dać. – Na jej dłoni spoczywała złożona serwetka. Ostrożnie chwyciłam zawiniątko.
- Co to?
- Rozwiń, pewnie coś tam napisał. Chyba mu się spodobałaś…
- Przecież on…
- Tak, wiem. Żona go zostawiła. To nie znaczy, że ma dalej żyć w celibacie. Chce być szczęśliwy. – Nie podejrzewałam jej o taką racjonalność.
- Zaraz, ty chyba nie sugerujesz, że… on… że ja…
- A dlaczego, by nie? Pasowalibyście do siebie. – Puściła oczko i zniknęła wśród stolików.

Usiadłam na krześle i delikatnie rozwinęłam serwetkę. Rzeczywiście, w środku widniało lekko zamaszyste pismo.

„Wierzyłem, że się jeszcze spotkamy, ale nie myślałem, że tutaj. Dziękuję za uratowanie Igora. Mam twój kapelusz. Myślisz, że zobaczymy się jeszcze?”

Pokręciłam głową. Nie, Kasia nie może mieć racji. Po prostu chciał mi podziękować i oddać kapelusz. To wszystko… Mam nadzieję…


|~~~~~~~~~~~~~~~~~|

25 września 2010

|cuatro|


… Zostawiając,za sobą ślad …


      To miał być dzień jak co dzień. Wstałam z zamiarem udania się na uczelnię. Zabrałam ze sobą materiały i gitarę, bowiem chciałam z niej skorzystać po zajęciach. Wszystko szło dobrze do przerwy „obiadowej”. Alina ostentacyjnie prowadzała się pokorytarzu i stołówce z Erykiem. Potem rozeszli się. On poszedł do swoich kumpli, a ona do kumpelek. Siedziałam spokojnie i jadłam. Czułam na sobie ich wzrok, ale nic sobie z tego nie robiłam. Niech chichoczą i świergoczą. Jednak po chwili podeszły do mojego stolika.

- A wiecie dlaczego Eryk wybrał mnie? – usłyszałam jej pytanie. – Bo mnie może objąć. Bo mam fajny miękki gładki brzuszek, a nie baleron! Mam zgrabne nogi, anie dwie kłody! No i do super ciała dochodzi moja przyszłościowa inteligencja, a nie jej średniowieczne myślenie.

      Starałam się jej nie słuchać, ignorować ją. Jednak wypowiadała na głos moje największe kompleksy. Ośmieszała mnie!
- No i ja nie udawałam starej cnotki! – ryk śmiechu poniósł się po sali. Tego już nie wytrzymałam.
- Udawanie by ci nic nie dało, bo masz już „puszczalska” w znakach szczególnych w dowodzie!
- Coś ty powiedziała?
- Marnujesz się na studiach, skoro już masz pewny zarobek. Najstarszy zawód na świecie, ale jak dobrze płatny! – nie wierzyłam, że zdołałam jej odpyskować.
- Pani Kamińska, za 10 minut u mnie w gabinecie! – zagrzmiał głos rektora.

      Weszłam do pomieszczenia, gdzie była już Alina. No tak, już nagadała tatuśkowi cotrzeba. Jej wredny wyraz twarzy nie wróżył niczego dobrego.
- Powiadamiam, że za pani karygodne zachowanie, którym naraziła pani na szwank dobre imię uczelni, zostaje pani wydalona. Proszę zabrać dokumenty w ciągu tygodnia.

      Nie! Tonie może być prawda! Przecież… Tak nie można! Chwyciłam pospiesznie wszystkie swoje rzeczy i wybiegłam stamtąd. Pozwoliłam wydostać się łzom na zewnątrz.


|&&&|


      Wracał z porannego treningu. Samochód zostawił w warsztacie. Pogoda pozwoliła mu na dotarcie piechotą. Jakby coś, to pewnie któryś z kumpli, by go podrzucił bez problemu. Przeszedł się spacerkiem. Scenariusz dnia dzisiejszego miał się niczym nie różnić od wczoraj. Ale los lubi nas zaskakiwać…

      Przechodził drogą, do której prowadziło wiele małych uliczek. Właśnie z jednej z nich wyleciało coś i z dużym impetem wpadło wprost na bruneta. Coś okazało się kimś…


|&&&|


      Instynktownie obrałam kierunek dom. Liczyło się jedynie jak najszybsze przemieszczenie. Pozwoliłam jej się upokorzyć i dać wyprowadzić z równowagi. Tak właściwie, to kim ona była, żeby móc mnie oceniać? Nikim! Nie znała mnie. Nic o mnie nie wie! A jednocześnie doskonale wiedziała, gdzie zadać cios. Eryk był jej wart! Tylko studiów było mi szkoda… Mojej przyszłości…

      W szalonym pędzie nie zważałam na przechodniów. Wszystkich skutecznie dotąd omijałam. Wiejący wiatr wcale mi nie pomagał. Nagle chyba na kogoś wpadłam. Wrezultacie odbiłam się i runęłam na chodnik. Jakimś cudem chwyciłam obiema rękami gitarę przed siebie i chociaż ona uniknęła kraksy. Pięknie… Leżałam na ziemi, wokół mnie walały się moje nuty i notatki, kapelusz także gdzieś wywiało. Rozglądnęłam się zdezorientowana.
- Przepraszam, czy to nie twoje? – dobiegł mnie głos z góry. Zapewne mojej „przeszkody”. 

      Zerknęłam i zamarłam. Plik moich bazgrołów trzymał… Aleh Akhrem. Nie wiem dlaczego, ale gdy spojrzałam na niego, zaniosłam się większym płaczem. Idiotka!

- Co się stało? – spytał troskliwie, wyciągając dłoń w moim kierunku. Pomógł mi wstać. Teraz patrzyłam w te jego niesamowite oczy z bliska. Takie pełne uczuć. Zanim pomyślałam, rzuciłam mu się w ramiona. Wtuliłam się z całych sił w bruneta. Potrzebowałam tego. Silnych męskich ramion. Głaskał mnie po głowie i plecach. Świat mógłby się zatrzymać…

      Przytulałam się do obcego faceta na środku chodnika, zaraz po zrobieniu z siebie ciamajdy. Tego za wiele… Otrząsnęłam się po paru minutach.
- Bardzo przepraszam za moje zachowanie. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Lepiej już pójdę. – zaczęłam zbierać swoje rzeczy, po czym uciekłam stamtąd jak najszybciej i jak najdalej…


|&&&|


       Stał oniemiały cały czas w tym samym miejscu. Zniknęła tak szybko, jakby jej w ogóle tu nie było… Jednak to nie złudzenie. Nieopodal jego stóp leżał na ziemi jej czarny kapelusz. Obrócił go w dłoniach, na darmo oglądając się za dziewczyną. Kolejny raz ich drogi się spotkały, jednak znów nie zareagował jak powinien. Czy los da mu kolejną szansę?

      Wrócił do domu z kapeluszem w dłoni. Odłożył go na półkę z nadzieją, że kiedyś wróci do właścicielki.
- Tata, tata! – chłopczyk dopadł do jego nóg.
- Synuś, ja też się cieszę, że cię widzę, ale pozwolisz mi wejść do kuchni?
- Ocywiscie! – pognał z powrotem przed telewizor. Alek zastał panią Czesławę przy zmywaniu.
- Dzień dobry.
- O, Aluś, już jesteś. Dobrze, bo mały wciąż się o ciebie dopytywał.
- Był niegrzeczny?
- Ależ skąd. To złote dziecko. Chyba charakter odziedziczyło po tobie. – uśmiechnęła się staruszka.
- Podobno w jego wieku byłem diabełkiem.
- Za to teraz wydoroślałeś. Jestem z ciebie dumna.
- Bez pani, pani Czesiu, bym sobie nie poradził. – przytulił kobietę.
- Oj, no. Traktuję cię jak własnego syna. Zawsze chętnie pomogę. Ale coś ty dzisiaj taki sentymentalny?
- A nic takiego. Zamierzam zaufać losowi. Co ma się stać to się stanie.



|&&&|


      Miałam serdecznie dość wrażeń na dziś. Porzuciłam wszystkie rzeczy w korytarzu i dałam nura pod kołdrę w moim pokoju. Nie miałam siły na nic innego. Mogłam wypłakać resztę łez. Choć teraz nie wiedziałam czy z powodu Aliny, Eryka, studiów czy może… Akhrema? Chociaż ten ostatni niczym nie zawinił. To ja wyszłam na ofiarę, na pomyloną. Że też musiałam cały czas na niego wpadać?

      Dobrze, że Doroty nie było. Nie musiała oglądać mnie w takim stanie i się zamartwiać.  Zresztą przed nią niczego nie ukryję i tak się kiedyś dowie. Teraz niech korzysta z życia i faceta. Oby trafiła lepiej niż ja…


|&&&|


      Gdy otworzył drzwi mieszkania, poczuł zapach kobiecych perfum. JEJ perfum. Nowe doświadczenie w jego życiu.
- Cześć mój buszmenie! – rzuciła się na niego, kradnąc całusa.
- Też się cieszę, że cię widzę. – przytrzymał ją przy sobie.
- Strasznie długo cię nie było. A ja tu siedziałam i tęskniłam.
- Musisz mi wybaczyć, ale takie uroki posiadania faceta siatkarza. – mrugnął okiem.
- Taaaak? A to ty jesteś moim facetem? – zrobiła wielkie oczy.
- Nie wiesz… Po tym pod halą… No i po tym wczorajszym…
- Czyli, że jak cię zaliczyłam, to już jesteśmy razem? Matko, w co ja się wpakowałam? – załamała ręce.
- Myślałem… – cedził pojedyncze słowa, wyraźnie zdezorientowany.
- No żartowałam głupolu! Jesteś mój i basta. Teraz się mnie nie pozbędziesz!
- Nie mam zamiaru, moja dziewczyno! – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- A co tam masz? Ładnie pachnie. – zaczęła węszyć po jego reklamówkach.
- Przyniosłem jedzonko dla nas.
- No i to rozumiem. Chodź już, bo jestem głodna. – porwała prowiant i pognała do kuchni. On stał i patrzył za nią maślanym wzrokiem. Rozmarzył się na chwilę, po czym ruszył za ukochaną.


|&&&|


      Snułam się z kąta w kąt. Nie miałam co ze sobą zrobić. Płakałam, spałam, rzucałam papierami. W stanie nieużywalnym zastała mnie siostra. Pojęcia nie miałam kiedy się pojawi. Straciłam poczucie czasu. Widocznie to pojutrze było dziś…
- Dzieńdoberek! Ktoś tu mieszka? To ja marnotrawna siostra, wróciłam! – jej krzyk poniósł się po mieszkaniu. Zakryłam głowę kołdrą, modląc się o zniknięcie. Ale nie… Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Wejdź. – mruknęłam spod pierzyny.
- A to co? Skrywamy się przed światem? Chora jesteś? – przysiadła na łóżku.
- Nie.
- Powiedz, o co chodzi. – odchyliła kołdrę. – Marta! Co ci się stało?
- Nic. Świat mi się zawalił. – przekręciłam się na drugi bok.
- Kochanie… Wyrzuć to z siebie, to ci ulży. – położyła się obok mnie i przytuliła. Powoli, smętnym głosem jej wszystko wyjaśniłam. To ona mnie podniosła na duchu, odebrała papiery z uczelni i starała się mnie przywrócić do życia.

      Ja tymczasem zaszyłam się w domu. Na spacery chodziłam o wschodzie słońca. Niedawno zorientowałam się, że zgubiłam mój kapelusz. Bardzo przeżyłam tą stratę. Jednak i tutaj Dorota sobie poradziła. Pewnego dnia przywitała mnie z pakunkiem w rękach.
- Co tam masz?
- Prezent. – stała ucieszona.
- Dla kogo?
- Dla Martuchy! – otworzyłam pudło i ujrzałam… Nowy, śliczny, biały kapelusz!
- Dziękuję kochana. – rzuciłam się na nią.
- Idzie lato, więc biały kapelusz będzie odpowiedniejszy. – stwierdziła z tonem znawcy.


|&&&|


      Tak jak często los splatał ich drogi, tak teraz chyba rozmijał. Od tego zdarzenia na ulicy nigdy więcej jej nie widział. Nie przechodziła już pod halą, nie siedziała w parku, nie tańczyła na trawniku. Wiedział, bo uważnie się rozglądał i sprawdzał. Chciał jej podziękować w końcu i oddać kapelusz. Chciał to zrobić osobiście.

      Czasem zdawało mu się, że gdzieś w tłumie mignął mu kapelusz, ale to przecież absurd. Skoro leżał u niego na półce… Pogubił się w tej sprawie. Lecz nie mógł zapomnieć, bo każdego ranka mimochodem spoglądał na półkę.
- Gdzie mi uciekłaś dziewczyno od kapelusza? – westchnął sam do siebie.
- Co tam mruczysz Alek? – szturchnął go Wojtek.
- Co? Słucham? – otrząsnął się z zamyślenia.
- Coś mówiłeś o jakimś kapeluszu.
- A nic, nic.
- Kapeluszu? – mruknął pod nosem, stojący nieopodal Buszek. – Ciekawe… Muszę to skonsultować z Dorcią.
|~~~~~~~~~~~~~~~~|
Tak, to ja. Witam. Dziś może trochę krócej, ale tak musiałam rozplanować odcinki. Może i bardziej smutno, ale coś dziać się musi. Ja sama mam wahania nastroju więc wiecie, od płaczu do szaleńczego śmiechu ;)
Proszę o wyrozumiałość, dziękuję wiernym czytelnikom ;*

16 września 2010

|tres|


… Walcząc z samym sobą …



      Znów mu uciekła. Nie dość, ze nie zatrzymał jej po meczu, to jeszcze chłopaki snują jakieś durne wymysły. Poza tym bardzo przypadła do gustu Igorowi. Cały czas wypytuje ojca, czy ją dziś widział, czy z nią rozmawiał. Malec wciąż przypominał mu o jego nieudolności. Przecież to jakiś wrodzony pech. Czyżby byli skazani na tylko jedną rozmowę w życiu? Bez przesady… Chciał tylko podziękować. Dzięki temu, że tak pojawiała się i znikała, to jednak na dłużej zagościła w jego pamięci. Coraz częściej łapał się na tym, że będąc na ulicy, szukał w tłumie czarnego kapelusza.

      Gdy stali pod halą, tylko się uśmiechnęła przelotnie. Niejedna rzuciłaby się na nich z milionem próśb, a ona? Traktowała ich jak normalnych ludzi. Tak bardzo to lubili mimo wszystko. Przeważnie to kobiety szukały jego i chciały z nim pogadać, a tymczasem ON chciał znaleźć JĄ. Chciał wierzyć, że jeszcze się spotkają.


|&&&|


      Coraz częściej podczas moich przechadzek natykałam się pod halą na siatkarzy. Jednak stać mnie było tylko na ciepły uśmiech. Na więcej nie pozwalała mi moja nieśmiałość. Gdy wychodziłam z domu, obiecywałam sobie, że tym razem się odezwę, ale przeceniałam swoją odwagę. Nawet nie chodziło o to, że był tam również Akhrem. Tak ogólnie ich wszystkich się wstydziłam. Z resztą, co ja im będę głowę zawracać i zabierać czas.

      Tak samo było dziś. Wracałam zawiedziona i rozczarowana samą sobą do domu.

- A ty znów się włóczyłaś przed halą?? – od progu naskoczyła na mnie siostra.
- Nie, byłam na spacerze i tylko przechodziłam przypadkiem.
- Jaaasne, bo ci uwierzę. – prychnęła. – Widziałaś tam kogoś ciekawego??
- Ja mówię prawdę… No stało paru…
- A jednak!! Wiedziałam!! Który?? – czy jej się zachciało w zakichanego detektywa bawić, czy co?
- Co który? Nawet nie zwróciłam uwagi…
- Marta!!
- Hmm? – udałam, że nie wiem o co chodzi.
- Czy ty myślisz, że ja jestem głupia??
- Nic z tych rzeczy.
- Spowiadaj się!! I to już! – a jednak się pomyliłam, bawiła się w księdza.
- Ale nie ma o czym opowiadać…
- Nie to nie. Ja spadam… Chyba wrócę jutro. – uśmiechnęła się przebiegle.
- Jutro?? – kompletnie mnie zaskoczyła.
- A co? Mam wrócić pojutrze??
- Ale gdzie ty będziesz spać?
- Pod mostem – wystawiła mi język.
- Pytam serio!
- Ja też pytałam, a ty nic nie powiedziałaś – wytknęła mi.
- Bo nic się nie wydarzyło… Niestety – dodałam ciszej.
- Słyszałam to!! – krzyknęła. Zawsze słyszała nie to, co trzeba.
- Więcej tamtędy nie pójdę. – odparłam stanowczo.
- Dlaczego?
- To bez sensu. Zachowuję sie jak idiotka. Tak robią tylko jakieś psychiczne fanki…
- Martuś, głupolu. Przecież ty taka nie jesteś. – objęła mnie serdecznie ramieniem.
- No już się pogubiłam… – odparłam zrezygnowana.
- Wiesz, co ci powiem? Zaryzykuj. Opłaci się.
- Ale co ja mam zrobić? Przecież nie podejdę i nie zagadam do nich od tak.
- Ty ciągle chodzisz w tym kapeluszu, nie?
- Masz coś do mojego kapelusza? – zmierzyłam ją złowrogim spojrzeniem.
- Niee. Tylko mógłby ci go kiedyś „wiatr porwać”. Wszyscy by się za nim w pogoń rzucili. – przedstawiła mi swój kolejny genialny plan.
- O nie! Nie zrobię z siebie takiej idiotki. Przecież jest ładna pogoda, zero wiatru.
- Boże! Kobieto!! Zwariuje z tobą… – wzniosła ręce do góry.
- Nie musisz mi uświadamiać mojej odmienności!
- Dla którego tak tam łazisz? – spytała niespodziewanie.
- Dla żadnego! – jeszcze by tego brakowało, żeby się dowiedziała.
- Mów!! Albo to z ciebie siłą wyciągnę.
- No co ty? Myślisz, że się uganiam za jakimś siatkarzem?
- Tak właśnie myślę. I prędzej czy później dowiem się prawdy. – rzekła z zaciętością w głosie.
- Wiesz, myślenie nie jest twoją mocną stroną. Nie ma o czym mówić. – próbowałam ją odwlec od tego pomysłu.
- Ty tak sądzisz… Ale skoro ty nie chcesz mi nic powiedzieć, ja też ci nic nie powiem. – spróbowała szantażu.
- No proszę, a powinnam o czymś wiedzieć? – teraz to ja nabrałam podejrzeń.
- Nie ma o czym mówić…
- To chyba moja kwestia?!
- Jasne, że twoja. Znasz chyba takie przysłowie: Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie? – ona za cwana nie jest??
- Ej no.. To nie fair… A co ja mam ci opowiadać? Jak kolejny raz stchórzyłam?
- Ciągle twierdzisz, że żaden z siatkarzy nie wpadł ci w oko? – nie dawała mi spokoju.
- Ale to jest bez różnicy… Mnie nie stać na nic więcej… Podoba, to mi się pół Plusligi.
- Więc sprowadzę pół Plusligi do domu. Zrób listę.
- Nie dasz rady.
- Zakład?? Może i nie w jeden dzień, ale w kilka dni da się to załatwić.
- Oszalałaś całkiem. – pokręciłam głową.
- Już dawno. Nie wiedziałaś?? – uśmiechnęła się promiennie.
- Haha no właśnie rozwiałaś moje wątpliwości.
- Jestem z siebie dumna jak diabli. – skwitowała Dorota. No i wytrzymaj z taką?
- Haha więc weź nie świruj. Nie będziesz mi tu żadnego siatkarza do domu przyprowadzać.
- Jesteś pewna??
- Dorota!! Proszę cię, nie rób głupstw, dobra?
- Obiecuję, że będę grzeczna, mamusiu. Mogę już wyjść, czy jednak zdecydujesz się powiedzieć mi, którego najpierw mam ci tu przyprowadzić?? – nie odpuszczała nawet na moment.
- A idź sobie gdzie chcesz, tylko wróć sama. To nie jest zabawne!
- Ale jutro.. Ewentualnie pojutrze wrócę…
- Jeśli masz gdzie spać… Facet tak? – ja też nie byłam głupia.
- Nie! Krowa!! Jasne że facet… I to jaki!! To ja lecę!! Pa!! - zawołała i zanim usłyszała odpowiedź, wybiegła z mieszkania.
- Aaa… Chociaż tobie się układa… – westchnęłam. – I poleciała i szukaj wiatru w polu.


|&&&|


      Postanowiła w końcu dopytać Buszka o szczegóły tej sprawy. Co dwie głowy to nie jedna. Doczłapała się do jego mieszkania i zadzwoniła do drzwi. Otworzyła jej jakaś wydrowata blondyna.
- Czego chcesz rudzielcu? – warknęła w stronę Doroty.
- Co? Nikt nie będzie tak do mnie mówił! A już na pewno nie jakaś pusta blondyna! Ja do Rafała. – rzuciła ostro i chciała wejść do środka, lecz dziewczyna zagrodziła jej drogę.
- On się teraz kąpie, poza tym nie życzy sobie gości.
- Nie będziesz mi tu rozkazywać! Zmiataj stąd. – szarpnęła blondynkę za rzeczy i wyrzuciła na korytarz, sama zostawszy w mieszkaniu. Dla bezpieczeństwa zakluczyła drzwi. Wrzało w niej i kipiało. Już ona urządzi przesłuchanie chłopakowi.
- Buszek! Gdzie jesteś gnido? – wrzasnęła. Po chwili z łazienki w samym ręczniku wyszedł Rafa.
- Co się stało? – obrzuciła go spojrzeniem, po czym otrząsnęła się.
- Powiesz mi, co tu jest grane?! Co to za blond wywłoka robiła w twoim mieszkaniu, co? – przystąpiła do ataku.
- O czym ty mówisz? Przecież nikogo tu nie było… – tłumaczył zdezorientowany.
- Proszę cię, przestań kłamać! Kto jak kto, ale ja chyba zasługuje na prawdę?
- Mówię jak było. Wróciłem z treningu i pierwsze co zrobiłem to wskoczyłem pod prysznic.
- A blondyna teleportowała się sama do ciebie!
- No przecież mówię, że z żadną nie przyszedłem. Pewnie drzwi były otwarte i jakaś z osiedla wlazła.
- Nie nadajesz się na kłamcę. Jesteś żałosny! – zamierzała wyjść, ale jeszcze rzuciła. – I pomyśleć, że myślałam, że na mnie zasługujesz! – położyła dłoń na klamce, lecz poczuła na niej inną.
- Wiem, jak to brzmi, ale mi uwierz. – powiedział, patrząc w jej oczy. Ona stała i nie wiedziała, co zrobić, co powiedzieć, jak się zachować.
- Nie wiem, czy mogę…
- Możesz, zapewniam cię. I chciałbym wierzyć, że na ciebie zasługuję.
- Wszystko zależy od ciebie. Chyba powinnam już iść. – mruknęła.
- Proszę, zostań. Ledwo co przyszłaś. – cały czas stali w bliskiej odległości. Zdołała oderwać wzrok od jego oczu, ale gdy zjechała niżej, zastała równie ciekawe widoki. Działał na nią niesamowicie, nawet gdy nie był półnagi. Skarciła się za swoje myśli.
- Dobrze – przytaknęła, wchodząc do środka.
- Przepraszam cię! Naprawdę jej nie znam. – kajał się.
- Ok. Wybaczam ci. Przyszłam z interesem.
- Ooo.. Jakim? – spytał zaciekawiony.
- Często stoicie i rozmawiacie pod halą po treningu?
- No czasem, a o co chodzi?
- Mija was taka dziewczyna w kapeluszu?
- No pewnie. Biedny Alek traci przez nią kontakt ze światem. – zaśmiał się na wspomnienie zawieszki kolegi.
- Że jak? – spytała zdziwiona.
- No Akhrem zawsze za nią wypatruje.
- Ha! Czyli jednak! Wiedziałam! – zaczęła dziki okrzyk radości.
- Ale o co chodzi, dowiem się? – spoglądał na nią niepewnie.
- Pewnie. To moja siostra. Wiedziałam, że łazi tam dla jakiegoś! Tylko skąd ją Igor znał? A może oni z Alkiem się znają? – myśli kłębiły się w głowie rudowłosej.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Wiele by to wyjaśniało.
- Tym bardziej, że ona nie zakochuje się w postaciach z ekranu. Musiała go jakoś poznać.
- Ja z Alka nic nie wyciągnę, może ty jakoś siostrę urób?
- Tą upartą oślicę?? Daj spokój – musiała wymyślić inny sposób.
- No to dupa blada… – skwitował.
- Blada? – wyszczerzyła się Dota i jednym ruchem zerwała ręcznik z Buszka -Wcale nie!! - pokazała mu język i zwiała.
- Do.. Do.. Dorota!! -krzyknął zdenerwowany i pobiegł za nią zostawiając ręcznik.
-Niiieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee – krzyczała dziewczyna. Zaczęli gonić się dookoła kanapy.
- I tak cię złapię, to mój teren mam przewagę!
- Buszek!! Schowaj to.. to.. COŚ!!
- A co? Przeszkadza ci moja nagość? – spytał zbliżając się do niej tiptopami.Wykorzystał chwilę jej odrętwienia, gdy zasłoniła oczy i przycisnął ją do ściany.
- Co ty kombinujesz, Buszmenie, co?? - spytała, otwierając jedno oko.
- Ja? Ja… yyy… Oswajam cię z moją nagością i moim przyjacielem Pytonem. Poznajcie się.
- Fuuuj!! Jesteś okropny, paskudny, brzydki i.. i.. Wcale cię nie lubię!!
- Serio? – zrobił smutna minę, spuścił głowę i odsunął się od niej. Zabrał ręcznik z podłogi i poszedł w stronę swojej sypialni. – Dobranoc.
- Buszek…?? - mruknęła, otwierając oczy – Rafał, no!! Chodź tu, bałwanie!!
- Nie, bo powiedziałaś że jestem okropny, paskudny, brzydki i.. yy o! Że mnie nie lubisz! – krzyczał z pokoju.
- Mam tam do ciebie przyjść?? Nie chciej tego, Buszek!!
- O! I znowu na mnie krzyczysz! Tobie nie idzie dogodzić!
- NO już nie bdęęęęę… NO choooooodź – jęknęła.
- Poczekaj, tylko się ubiorę…
- Oj tam się ubierał będziesz… - mruknęła i na paluszkach ruszyła do jego pokoju.

      Właśnie wciągał bokserki, gdy poczuł czyjeś dłonie na tyłku.
- Aaa!
- I teraz ty na mnie wrzeszczysz! Zaraz się fochnę! – udała oburzenie.
- No nie chciałem, tylko mnie wystraszyłaś… Zaraz zaraz, co ty robisz? - spytał przestraszony, gdy ściągnęła mu bieliznę.
- Sprawdzam, czy ciągle jesteś okropny, brzydki i w ogóle bleeeeeeee
- Ale jak ty to chcesz zrobić?? - wybałuszył oczy
- Buszek, czy ty z buszu jesteś?? – spojrzała dziwnie na niego.
- No bo ja się teraz wstydzę. – zakrył się dłońmi.
- Co mam zrobić, żebyś się już nie wstydził?
- Hmm… Ty też musisz się rozebrać. – rozpromienił się nagle.
- Ja sama nie potrafię.
- Myślę, że będę mógł ci pomóc – uśmiechnął się szeroko
- Taaak?? – spytała z nadzieją.
- Nie uważasz, że w tej bluzce ci za gorąco?
- Tak, tak… i w spodniach też…
- Czyli się rozumiemy. – wprawił słowa w czyn. Po chwili stała przed nim w bieliźnie.
- Teraz mi zimno… Niech pan coś zrobi, panie Rafale…
- Może wejdźmy pod kołdrę, będzie cieplej?
- Przymarzłam – zakomunikowała.
- Sprawdźmy. – przejechał gorącymi dłońmi po jej ciele i musnął ramię ustami.
- Ciągle mi zimno…
- To działa na zasadzie przeciwstawieństw. Musimy cię rozebrać do końca. – stwierdził po głębszym zastanowieniu.
- Działaj, Rafale.
- I po krzyku. – rozebrał swoją partnerkę. Przyciągnął ją do siebie i szepną do ucha. – Cieplej?
- Mhmmm… – wymruczała, drapiąc go po plecach.
- Jednak byłbym za tą kołdrą, wiesz? – spojrzał znacząco w stronę łóżka.
- Skoro polecasz. – pociągnęła go za sobą. Po chwili opadli na pościel.
- Dalej ci ciepło?
- Oj teraz to gorąco. – pogładziła go po torsie.
- Szykuj się na globalne ocieplenie. – zakrył ich kołdrą, po czym nie hamował swojego pożądania.
- Jak to dobrze, że powiedziałam, że wrócę jutro. – mruknęła.
- Albo pojutrze. – przygniótł ją swoim ciężarem.
|~~~~~~~~~~~~~~|
Witam pod koniec już tego dnia. Dnia ważnej rocznicy.
Wszyscy wiedzą o co chodzi.
Mam wrażenie, że to było niedawno, a tu wybiło 5 lat.
Chyba każdy kibic ma w swoim sercu specjalne miejsce dla Arka. Bo czasem musimy zaufać TEMU DO GÓRY mimo wszystko…


Specjalne podziękowania i dedykacja dla Titty :*
Bez której nie byłoby tego odcinka. Dziękuję kochanko.