Miłość w kapeluszu

Miłość w kapeluszu

25 września 2010

|cuatro|


… Zostawiając,za sobą ślad …


      To miał być dzień jak co dzień. Wstałam z zamiarem udania się na uczelnię. Zabrałam ze sobą materiały i gitarę, bowiem chciałam z niej skorzystać po zajęciach. Wszystko szło dobrze do przerwy „obiadowej”. Alina ostentacyjnie prowadzała się pokorytarzu i stołówce z Erykiem. Potem rozeszli się. On poszedł do swoich kumpli, a ona do kumpelek. Siedziałam spokojnie i jadłam. Czułam na sobie ich wzrok, ale nic sobie z tego nie robiłam. Niech chichoczą i świergoczą. Jednak po chwili podeszły do mojego stolika.

- A wiecie dlaczego Eryk wybrał mnie? – usłyszałam jej pytanie. – Bo mnie może objąć. Bo mam fajny miękki gładki brzuszek, a nie baleron! Mam zgrabne nogi, anie dwie kłody! No i do super ciała dochodzi moja przyszłościowa inteligencja, a nie jej średniowieczne myślenie.

      Starałam się jej nie słuchać, ignorować ją. Jednak wypowiadała na głos moje największe kompleksy. Ośmieszała mnie!
- No i ja nie udawałam starej cnotki! – ryk śmiechu poniósł się po sali. Tego już nie wytrzymałam.
- Udawanie by ci nic nie dało, bo masz już „puszczalska” w znakach szczególnych w dowodzie!
- Coś ty powiedziała?
- Marnujesz się na studiach, skoro już masz pewny zarobek. Najstarszy zawód na świecie, ale jak dobrze płatny! – nie wierzyłam, że zdołałam jej odpyskować.
- Pani Kamińska, za 10 minut u mnie w gabinecie! – zagrzmiał głos rektora.

      Weszłam do pomieszczenia, gdzie była już Alina. No tak, już nagadała tatuśkowi cotrzeba. Jej wredny wyraz twarzy nie wróżył niczego dobrego.
- Powiadamiam, że za pani karygodne zachowanie, którym naraziła pani na szwank dobre imię uczelni, zostaje pani wydalona. Proszę zabrać dokumenty w ciągu tygodnia.

      Nie! Tonie może być prawda! Przecież… Tak nie można! Chwyciłam pospiesznie wszystkie swoje rzeczy i wybiegłam stamtąd. Pozwoliłam wydostać się łzom na zewnątrz.


|&&&|


      Wracał z porannego treningu. Samochód zostawił w warsztacie. Pogoda pozwoliła mu na dotarcie piechotą. Jakby coś, to pewnie któryś z kumpli, by go podrzucił bez problemu. Przeszedł się spacerkiem. Scenariusz dnia dzisiejszego miał się niczym nie różnić od wczoraj. Ale los lubi nas zaskakiwać…

      Przechodził drogą, do której prowadziło wiele małych uliczek. Właśnie z jednej z nich wyleciało coś i z dużym impetem wpadło wprost na bruneta. Coś okazało się kimś…


|&&&|


      Instynktownie obrałam kierunek dom. Liczyło się jedynie jak najszybsze przemieszczenie. Pozwoliłam jej się upokorzyć i dać wyprowadzić z równowagi. Tak właściwie, to kim ona była, żeby móc mnie oceniać? Nikim! Nie znała mnie. Nic o mnie nie wie! A jednocześnie doskonale wiedziała, gdzie zadać cios. Eryk był jej wart! Tylko studiów było mi szkoda… Mojej przyszłości…

      W szalonym pędzie nie zważałam na przechodniów. Wszystkich skutecznie dotąd omijałam. Wiejący wiatr wcale mi nie pomagał. Nagle chyba na kogoś wpadłam. Wrezultacie odbiłam się i runęłam na chodnik. Jakimś cudem chwyciłam obiema rękami gitarę przed siebie i chociaż ona uniknęła kraksy. Pięknie… Leżałam na ziemi, wokół mnie walały się moje nuty i notatki, kapelusz także gdzieś wywiało. Rozglądnęłam się zdezorientowana.
- Przepraszam, czy to nie twoje? – dobiegł mnie głos z góry. Zapewne mojej „przeszkody”. 

      Zerknęłam i zamarłam. Plik moich bazgrołów trzymał… Aleh Akhrem. Nie wiem dlaczego, ale gdy spojrzałam na niego, zaniosłam się większym płaczem. Idiotka!

- Co się stało? – spytał troskliwie, wyciągając dłoń w moim kierunku. Pomógł mi wstać. Teraz patrzyłam w te jego niesamowite oczy z bliska. Takie pełne uczuć. Zanim pomyślałam, rzuciłam mu się w ramiona. Wtuliłam się z całych sił w bruneta. Potrzebowałam tego. Silnych męskich ramion. Głaskał mnie po głowie i plecach. Świat mógłby się zatrzymać…

      Przytulałam się do obcego faceta na środku chodnika, zaraz po zrobieniu z siebie ciamajdy. Tego za wiele… Otrząsnęłam się po paru minutach.
- Bardzo przepraszam za moje zachowanie. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Lepiej już pójdę. – zaczęłam zbierać swoje rzeczy, po czym uciekłam stamtąd jak najszybciej i jak najdalej…


|&&&|


       Stał oniemiały cały czas w tym samym miejscu. Zniknęła tak szybko, jakby jej w ogóle tu nie było… Jednak to nie złudzenie. Nieopodal jego stóp leżał na ziemi jej czarny kapelusz. Obrócił go w dłoniach, na darmo oglądając się za dziewczyną. Kolejny raz ich drogi się spotkały, jednak znów nie zareagował jak powinien. Czy los da mu kolejną szansę?

      Wrócił do domu z kapeluszem w dłoni. Odłożył go na półkę z nadzieją, że kiedyś wróci do właścicielki.
- Tata, tata! – chłopczyk dopadł do jego nóg.
- Synuś, ja też się cieszę, że cię widzę, ale pozwolisz mi wejść do kuchni?
- Ocywiscie! – pognał z powrotem przed telewizor. Alek zastał panią Czesławę przy zmywaniu.
- Dzień dobry.
- O, Aluś, już jesteś. Dobrze, bo mały wciąż się o ciebie dopytywał.
- Był niegrzeczny?
- Ależ skąd. To złote dziecko. Chyba charakter odziedziczyło po tobie. – uśmiechnęła się staruszka.
- Podobno w jego wieku byłem diabełkiem.
- Za to teraz wydoroślałeś. Jestem z ciebie dumna.
- Bez pani, pani Czesiu, bym sobie nie poradził. – przytulił kobietę.
- Oj, no. Traktuję cię jak własnego syna. Zawsze chętnie pomogę. Ale coś ty dzisiaj taki sentymentalny?
- A nic takiego. Zamierzam zaufać losowi. Co ma się stać to się stanie.



|&&&|


      Miałam serdecznie dość wrażeń na dziś. Porzuciłam wszystkie rzeczy w korytarzu i dałam nura pod kołdrę w moim pokoju. Nie miałam siły na nic innego. Mogłam wypłakać resztę łez. Choć teraz nie wiedziałam czy z powodu Aliny, Eryka, studiów czy może… Akhrema? Chociaż ten ostatni niczym nie zawinił. To ja wyszłam na ofiarę, na pomyloną. Że też musiałam cały czas na niego wpadać?

      Dobrze, że Doroty nie było. Nie musiała oglądać mnie w takim stanie i się zamartwiać.  Zresztą przed nią niczego nie ukryję i tak się kiedyś dowie. Teraz niech korzysta z życia i faceta. Oby trafiła lepiej niż ja…


|&&&|


      Gdy otworzył drzwi mieszkania, poczuł zapach kobiecych perfum. JEJ perfum. Nowe doświadczenie w jego życiu.
- Cześć mój buszmenie! – rzuciła się na niego, kradnąc całusa.
- Też się cieszę, że cię widzę. – przytrzymał ją przy sobie.
- Strasznie długo cię nie było. A ja tu siedziałam i tęskniłam.
- Musisz mi wybaczyć, ale takie uroki posiadania faceta siatkarza. – mrugnął okiem.
- Taaaak? A to ty jesteś moim facetem? – zrobiła wielkie oczy.
- Nie wiesz… Po tym pod halą… No i po tym wczorajszym…
- Czyli, że jak cię zaliczyłam, to już jesteśmy razem? Matko, w co ja się wpakowałam? – załamała ręce.
- Myślałem… – cedził pojedyncze słowa, wyraźnie zdezorientowany.
- No żartowałam głupolu! Jesteś mój i basta. Teraz się mnie nie pozbędziesz!
- Nie mam zamiaru, moja dziewczyno! – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- A co tam masz? Ładnie pachnie. – zaczęła węszyć po jego reklamówkach.
- Przyniosłem jedzonko dla nas.
- No i to rozumiem. Chodź już, bo jestem głodna. – porwała prowiant i pognała do kuchni. On stał i patrzył za nią maślanym wzrokiem. Rozmarzył się na chwilę, po czym ruszył za ukochaną.


|&&&|


      Snułam się z kąta w kąt. Nie miałam co ze sobą zrobić. Płakałam, spałam, rzucałam papierami. W stanie nieużywalnym zastała mnie siostra. Pojęcia nie miałam kiedy się pojawi. Straciłam poczucie czasu. Widocznie to pojutrze było dziś…
- Dzieńdoberek! Ktoś tu mieszka? To ja marnotrawna siostra, wróciłam! – jej krzyk poniósł się po mieszkaniu. Zakryłam głowę kołdrą, modląc się o zniknięcie. Ale nie… Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Wejdź. – mruknęłam spod pierzyny.
- A to co? Skrywamy się przed światem? Chora jesteś? – przysiadła na łóżku.
- Nie.
- Powiedz, o co chodzi. – odchyliła kołdrę. – Marta! Co ci się stało?
- Nic. Świat mi się zawalił. – przekręciłam się na drugi bok.
- Kochanie… Wyrzuć to z siebie, to ci ulży. – położyła się obok mnie i przytuliła. Powoli, smętnym głosem jej wszystko wyjaśniłam. To ona mnie podniosła na duchu, odebrała papiery z uczelni i starała się mnie przywrócić do życia.

      Ja tymczasem zaszyłam się w domu. Na spacery chodziłam o wschodzie słońca. Niedawno zorientowałam się, że zgubiłam mój kapelusz. Bardzo przeżyłam tą stratę. Jednak i tutaj Dorota sobie poradziła. Pewnego dnia przywitała mnie z pakunkiem w rękach.
- Co tam masz?
- Prezent. – stała ucieszona.
- Dla kogo?
- Dla Martuchy! – otworzyłam pudło i ujrzałam… Nowy, śliczny, biały kapelusz!
- Dziękuję kochana. – rzuciłam się na nią.
- Idzie lato, więc biały kapelusz będzie odpowiedniejszy. – stwierdziła z tonem znawcy.


|&&&|


      Tak jak często los splatał ich drogi, tak teraz chyba rozmijał. Od tego zdarzenia na ulicy nigdy więcej jej nie widział. Nie przechodziła już pod halą, nie siedziała w parku, nie tańczyła na trawniku. Wiedział, bo uważnie się rozglądał i sprawdzał. Chciał jej podziękować w końcu i oddać kapelusz. Chciał to zrobić osobiście.

      Czasem zdawało mu się, że gdzieś w tłumie mignął mu kapelusz, ale to przecież absurd. Skoro leżał u niego na półce… Pogubił się w tej sprawie. Lecz nie mógł zapomnieć, bo każdego ranka mimochodem spoglądał na półkę.
- Gdzie mi uciekłaś dziewczyno od kapelusza? – westchnął sam do siebie.
- Co tam mruczysz Alek? – szturchnął go Wojtek.
- Co? Słucham? – otrząsnął się z zamyślenia.
- Coś mówiłeś o jakimś kapeluszu.
- A nic, nic.
- Kapeluszu? – mruknął pod nosem, stojący nieopodal Buszek. – Ciekawe… Muszę to skonsultować z Dorcią.
|~~~~~~~~~~~~~~~~|
Tak, to ja. Witam. Dziś może trochę krócej, ale tak musiałam rozplanować odcinki. Może i bardziej smutno, ale coś dziać się musi. Ja sama mam wahania nastroju więc wiecie, od płaczu do szaleńczego śmiechu ;)
Proszę o wyrozumiałość, dziękuję wiernym czytelnikom ;*

1 komentarz:

  1. Fajnie od nowa wciągać się w tę historię ;) Dialogi chłopaków są przekomiczne, można się nieźle uśmiać! :D
    Doris szczęśliwa z Buszkiem, są już parą, bo go zaliczyła haha - padłam! :D Ale opłaciło się, jak widać :D
    I koniecznie niech Rafał skonsultuje z Dorotą sprawę kapelusza...
    Oby Marcie i Alkowi udało się w końcu spotkać i normalnie porozmawiać;)
    Buziak, Kochana ;*

    OdpowiedzUsuń