Miłość w kapeluszu

Miłość w kapeluszu

15 października 2010

|cinco|



… Los koryguje zmiany w naszym życiu …


      Cóż, na razie musiałam zapomnieć o studiach. Jednak chciałam coś robić. Nie będę siedzieć w domu odłogiem. Przydałaby się jakaś praca. W pobliżu nie było nic na miarę na moich możliwości. W końcu wypełzłam z domu, a właściwie to Dorota mnie wyciągnęła do restauracji na obiad. Zamówiłyśmy coś z karty. Kelner po jakichś 15 minutach przyniósł danie. Z moją wrodzoną ostrożnością skosztowałam.

- Mmm delicje. – zachwycała się siostra.
- Niezłe, niezłe. Kelner! – krzyknęłam.
- Co ty robisz?! – przestraszyła się rudowłosa.
- Słucham? Coś nie tak? – spojrzał przejęty pracownik.
- Wszystko bardzo dobre. Tylko niech pan powie kucharzowi, żeby następnym razem kotlety smażył na mniejszym ogniu, a do fasolki do bułki tartej dodał mniej tłuszczu.
- Przekażę. – odszedł od stolika.
- Dobrze się czujesz? Nie pouczaj lepszych od siebie. – fuknęła Doris.
- Spokojnie kochana, to była miła rada tylko.

      Po chwili na sali pojawił się kucharz w białym kitlu z nożem w ręku. Potoczył spojrzeniem po sali.
- Który to? – kelner wskazał na nasz stolik.
- Widzisz, co narobiłaś? Zaraz nas posieka tym nożem! - moja siostra się wystraszyła.
- Która z pań prosiła o przekazanie mi tej informacji?
- Ja – odparłam z obawą.
- Wreszcie ktoś się odezwał. No i wreszcie ktoś się odrobinę zna na tym. Dziękuję za uwagę.
- Nie ma za co. Nie chciałam żeby się pan obraził…
- Skąd! Bardzo mnie to cieszy. A może… – zamyślił się. – Nie chciałaby pani pracować na stanowisku mojego pomocnika?
- Ale… No nie wiem…
- Proszę się zgodzić. Będzie się nam dobrze współpracowało.
- W sumie i tak miałam szukać pracy.
- Czyli już znalazłaś. Widzimy się jutro o 9.00. Do zobaczenia. – Zniknął w drzwiach.
- O jaa.. Masz szczęście dziewczyno. To co? Mogę liczyć na darmowe obiadki? – Dorota zatrzepotała rzęsami.
- Ta i co jeszcze? Możesz tak czarować swojego kochasia, nie mnie. – wytknęłam jej język.
- Nie muszę go czarować! Rafał mnie kocha bez sztuczek. – oburzyła się.
- Cieszę się niezmiernie. Rafał, powiadasz? Znam już jego imię, sukces.
- O ty podstępna! Nic więcej ci nie powiem!
- A myślałam, że go kiedyś poznam. Chyba zasługuję?
- W swoim czasie moja droga. Gdy uznam, że jest godny twojej uwagi – wyszczerzyła się.
- Aha, ok. Za to twojej widzę już jest. Chociaż dobry w łóżku?
- Marta! – nadarła się na całą restaurację.
- Spokojnie, wyluzuj kochana. Tylko pytam. Skoro u niego trochę przesiedziałaś...
- Czyli od razu zakładasz, że z nim spałam?
- Znając twój temperament… On tez na pewno porywczy. Tobie podobają się takie wariaty. W ciążę mi nie zajdź! – czułam na sobie jej mordercze spojrzenie, ale kontynuowałam. – Znaczy jakby co, to oczywiście ci pomogę itd., ale lepiej zapobiegać takim sytuacjom. Kto wie, może doczekasz się dzieci z tym Rafałem, ale wolałabym później. Bycie ciotką strasznie postarza.
- Skończyłaś?! – ojej, coś z moim rudzielcem nie tak. Para szła jej uszami i nozdrzami, wstawiła kły i zjeżyła włosy na głowie.
- Chyba tak. Źle się czujesz? Coś dziwnie wyglądasz.
- To wyraz mojej irytacji!
- Nie spinaj się tak, bo ci żyłka pójdzie. No już, siostra, uśmiech numer 5 i się zbieramy – poklepałam ją po ramieniu.



|&&&|



      Czekała na niego w parku, bo jak twierdził, „miał sensacyjne informacje”. No więc przyszła, a ten tumok się spóźnia. Co za bezczelność!
- Jestem już, Ruda Kitko moja – przyssał się do niej niespodziewanie.
- Mmm.. Dostałbyś w łeb za tą Rudą Kitkę, ale tym buziakiem się odkupiłeś.
- Bo ja wiem, co ty lubisz. – poruszył brwiami.
- Nie myśl sobie, że to zawsze będzie działać! – zagroziła.
- Jak nie to, to wyciągnę większe argumenty – poklepał się po kroczu.
- Zboczeniec! Gadaj, co tam wiesz ciekawego.
- Powiem ci… Jak mi zrobisz dobrze!
- Coooo?? Tobie do reszty, Buszek, mózg wyżarło?! Pogrzało cię?!
- No żartowałem, już się tak nie oburzaj.
- Twoje zasrane szczęście, bo byś trzymał klejnoty w dłoni!
- Jakaś ty agresywna. Więc sprawa się tyczy Alka i twojej siostry.
- Serio? Mów!
- Coś jest na rzeczy. Chłopak nam często odlatuje, a dzisiaj coś mamrotał o dziewczynie w kapeluszu. Niestety to wszystko.
- Posłuchaj, mówię ci to w wielkiej tajemnicy! Nie możesz wypaplać!
- Dobrze, ale co? – dopytywał.
- Ostatnio siostra wyznała mi, że wpadła na niego na ulicy. Nic konkretnego z tego nie wynikło, ale…
- Ale to wystarczyło. W końcu to nie ich pierwsze spotkanie jak podejrzewamy.
- Rafiś, jakiś ty mądry. Pociąga mnie twoja inteligencja – wymruczała mu do ucha.
- W takim razie częściej będę ją ujawniał.
- Chcesz mnie uwieść, profesorze? – rzuciła kokieteryjnie.
- Oj tam uwieść. Lubię cię podniecać. – Uśmiech przyozdobił jego twarz.



|&&&|



      Zatem rozpoczęła się moja kulinarna przygoda. W sensie pracy oczywiście. Pan Piotr okazał się komunikatywnym i sympatycznym szefem. Pomagałam mu w kuchni. My  gotowaliśmy, kelnerzy roznosili jedzenie. Zdobywałam wiedzę i doświadczenie. Całkiem przyjemne zajęcie jak na wakacyjną pracę. Bowiem w knajpie spędziłam prawie całe lato.

      Zbliżał się koniec sierpnia. Niespodziewanie zwiększyły się obroty restauracji. Po udanym weekendzie zmierzałam do pracy w poniedziałkowy poranek. Jakie było moje zdziwienie, gdy w kuchni zastałam pogrążonego w smutku pana Piotra.
- Proszę pana, co się stało? – podeszłam do niego.
- Och Martuś, tylko popatrz. – Pomachał mi przed oczami ręką w gipsie.
- Bardzo mi przykro. Co z gotowaniem? – wystraszyłam się.
- No jak to co? Zamieniamy się rolami. Teraz ty tu rządzisz. Ja mogę tylko co nieco pomagać.
- Co? Nie, przecież nie dam rady… To zbyt trudne…
- Oj przestań marudzić tylko wskakuj w fartuch. Klienci czekają, głodni i niecierpliwi – zaśmiał się. – Przecież wiem, że sobie poradzisz złotko.

       Tak oto przejęłam obowiązki szefa kuchni. Dawałam z siebie wszystko pod czujnym okiem mentora. Cały czas uśmiechał się tylko pod wąsem, raz po raz rzucając jakieś uwagi. Starałam się nic nie zepsuć i nie zawieść nikogo. Realizowałam każde zamówienie rzetelnie i skrupulatnie. Troszkę zadrżałam na widok karteczki z zapiskiem o 6 dużych porcjach obiadowych.
- Co to? Jakaś wygłodniała ekipa jaskiniowców?



|&&&|



      Niedługo Asseco Resovia miała rozpocząć przygotowania do nowego sezonu. Zawodnicy zjeżdżali się do kraju, do Rzeszowa. Grupka chłopaków postanowiła się spotkać w swoim gronie już teraz. W końcu dawno się nie widzieli. Upatrzyli sobie knajpę kilkaset metrów od hali. Dzisiejszy obiad mieli umówiony.

      Ok. godziny 14 w środku zrobiło się gwarniej, gdyż pojawili się siatkarze. Usiedli przy wspólnym stoliku i rozpoczęła się gadka.
- No to witamy serdecznie po wakacjach. Czas lenistwa zamieniamy na harówkę, co wy na to? – Ignaczak potoczył wzrokiem po kolegach.
- Nie bardzo mi się chce, ale co zrobić. – mruknął Wojtek.
- Chłopcy, więcej życia. Damy radę i wygramy co się da. – w libero obudził się entuzjazm.
- Fakt, trzeba tylko dobrze zacząć, bo potem każde punkty się przydadzą – stwierdził Alek.
- Nie myślmy jeszcze o tym. Ja mam jeszcze wakacje – wyszczerzył się Rafał.
- Jak każdy. Ty, Puszek, lepiej się przyznaj. Wymęczyłeś swoją Doricię, co? – Michała trzymały się żarty.
- A nic wam, napaleńcy, do tego!
- Skoro tak się oburzasz, to mam rację. Biedna dziewczyna…
- Ej, ej! Nie zapędzaj się. Dlaczego biedna? Świetnie nam się układa.
- Jak ona z tobą wytrzymuje?
- Normalnie. Jest taka sama jak ja.
- W takim razie biedni sąsiedzi – zaśmiał się Mika.
- Nikt nie narzekał na nas.
- No fakt, kto by narzekał na pornos za darmo. – Cały stolik zarżał śmiechem.
- Czy mogę już przyjąć zamówienie? – Podeszła do niech zgrabna kelnerka z notesikiem.
- Chłopcy, ta urocza pani pyta, co zjemy. – Wszyscy za przykładem Grzyba zanurzyli nosy w karty.
- Nie wiem jak wy, ale ja jestem potwornie głodny. Piątka zapowiada się smakowicie – polecał Krzysiek.
- To bierzemy?
- Bierzemy.
- Niech pani zapisze: 6 zestawów obiadowych nr 5, a do picia? Piwo?
- Nie, ja poproszę colę – odparł Białorusin. – Prowadzę.
- Zatem 5 piw i jedna cola. To wszystko.



|&&&|



      Skoro miały to być duże porcje, to zrobiłam duże. W końcu za to zapłacą, a niech się porządnie najedzą. Przyłożyłam się, żeby wszystko było na czas i równocześnie.Wiedziałam, że sytuacje, gdy połowa je a połowa czeka, są nieprzyjemne. Kasia, kelnerka, która dzisiaj pracowała, czekała oparta we framudze drzwi.

- Marta, ale ty się uwijasz. Wszędzie cie pełno w tej kuchni – zagadnęła.
- Muszę wszystkiego dopilnować. To mój rewir – odparłam, mieszając sos.
- I świetnie ci to wychodzi. Szkoda, że wcześniej tu nie pracowałaś.
- Dzięki, czemu szkoda?
- Bo bym miała z kim pogadać, a tak to nic… – westchnęła.
- Przecież są inne dziewczyny od obsługi.
- Ale to typy: mini-dekolt-uśmiech, nic więcej. One zarabiają na tipsy i ciuchy, ja na życie.
- Czyli to tak… Doceniam, że się przede mną otwierasz. Mieszkasz sama?
- Nie, wynajmuje po prostu akademik. Przyjechałam tu na studia. Pochodzę z Kielc.
- Ja jestem spod Rzeszowa. Dlaczego akurat tutaj?
- Nie wiem. Byłam tu kilka razy wcześniej i się zakochałam chyba w tym mieście. Jednak mieszkania kosztują.
- No tak. Mi i mojej siostrze rodzice wynajęli mieszkanie. To dużo ułatwia. – Powoli układałam danie na talerzach.
- Fakt. Jak pięknie pachnie. Chyba przeszłaś samą siebie. Już im zanoszę.



|&&&|



      Jeszcze bardziej nabrali apetytu, gdy postawiono przed nimi 6 apetycznych porcji.
- No panowie, zaczynajmy ucztę. – Ignaczak spróbował pierwszy kęs. – Wyborne.
- Biorąc pod uwagę, ze Igła to wybredne stworzenie, musi być dobre – orzekł Wojtek. Wszyscy uzbroili się w sztućce i jedli. Miła rozmowa towarzyszyła delektowaniu się smakiem. Po chwili talerze opustoszały.
- Z początku to wydawała się solidna porcja, ale chciałoby się więcej. – Nabrał apetytu Michał.
- Mówcie, co chcecie, ja jestem pełny. – Rafał pogładził się po brzuchu.
- Teraz Puszek jak w ciąży wygląda – naśmiewał się z kolegi Mateusz.
- Uważaj sobie małpo!
- Spokojnie chłopcy, jednogłośnie orzekamy, że jedzenie przepyszne, tak? – Alek uspokajał kumpli.
- Tak! Proszę pani! Mogłaby pani szefa kuchni poprosić? – poprosił kelnerkę Igła.



|&&&|



      Przysiadłam sobie obok zlewu. Dałam odpocząć nogom. Wtem wpadła podekscytowana Kasia.
- Marta, słuchaj! Ci chłopacy chcą się zobaczyć z szefem kuchni!
- Ale nie ma pana Piotra – odparłam zdziwiona.
- Oj, teraz ty to szef. Musisz do nich iść.
- Matko, za jakie grzechy – jęknęłam.
- To same przystojniaki. Nie bój się! – mrugnęła do mnie. Ale mnie pocieszyła… Weszłam na salę. W sumie nie wiedziałam, gdzie siedzieli. I wtedy dostrzegłam ICH… Tu byli nasi siatkarze. W sensie resoviacy. Kurcze… Przełknęłam głośno ślinę i niepewnie podeszłam.
- Dzień dobry – przywitałam się. Paru spojrzało w moją stronę.
- Prosiliśmy o szefa – uśmiechnął się rozgrywający.
- To ja pełnię ostatnio te obowiązki – mruknęłam.
- Czyli to pani stworzyła te cuda? – wypalił Igła.
- Znaczy się ja gotowałam – sprostowałam. Wtedy brunet, siedzący do mnie plecami, odwrócił się. Napotkałam jego spojrzenie. Chyba był równie zaskoczony jak ja.
- To ty… – wyrwało mu się. Zdołałam oderwać od niego wzrok.
- Coś nie tak z jedzeniem? – zapytałam.
- Skąd! Właśnie było wyśmienite. No po prostu miodzie – ekscytował się libero.
- Cieszę się, że smakowało.
- To mało powiedziane. Niebo w gębie. Będziemy wpadać częściej. – Posłali mi komplet uśmiechów. Nawet Białorusin, choć tak jakoś dziwnie. Obrzucał mnie całą swoim wzrokiem. By tego uniknąć, postanowiłam się wycofać.
- Ależ zapraszam. Dziękuję za miłą uwagę, udanego popołudnia.
- Do zobaczenia – odparli zgodnie. Ja wróciłam do kuchni.



|&&&|



      Gdy tylko kucharka odeszła, ich spojrzenia powędrowały w stronę Alka. Ten z kolei siedział zamyślony.
- Czy wy też twierdzicie, że to ta dziewczyna, co nas mijała kiedyś koło sali?– zagadnął Grzyb.
- Rzeczywiście, tylko dawno jej nie widziałem – odparł Michał.
- Coś mi się wydaje, że ktoś ją widział. – Krzysiek spojrzał znacząco na kolegę.
- Akhrem, możesz nam wyjaśnić? – spytał Buszek.
- Ale co? – brunet spojrzał na nich zdezorientowany.
- Coś cię łączy z dziewczyną w kapeluszu? – zaczęło się przesłuchanie.
- Przecież on nie ma kapelusza – mruknął.
- Brawo, jaka spostrzegawczość. No to teraz nie miała, ale ogólnie ma.
- Nie, bo zgubiła.
- Alek! Gadaj, co jest grane!
- Nic, nie znamy się. – Wbił wzrok w stolik.
- Taaa… Oczywiście – prychnęli.
- To co, zbieramy się? – Po chwili opuścili lokal. Brunet zdążył jeszcze coś podać kelnerce.



|&&&|



      Nie no, to nie na moje nerwy. Fajnie, że do naszej knajpy wpadają siatkarze, ale od razu ON? Przecież planowałam go więcej na żywo nie spotykać. Jeszcze mnie poznał…
- Ale numer z tymi chłopakami, nie? – entuzjazmowała się Kaśka.
- Dlaczego nie powiedziałaś, że to są siatkarze?
- Nie wiedziałam, że się tym interesujesz. Dla większości dziewczyn to tylko przystojniaki.
- Jednak wiem, kto to. Tam siedziała prawie 1/3 Resovii.
- Nie denerwuj się, przecież obsypali się komplementami. Smakowało im.
- Ale… Ja się boję takich spotkań. Dobrze, że jakoś powstrzymałam nerwy – wyznałam.
- Było dobrze. Zresztą jeden z nich kazał ci to dać. – Na jej dłoni spoczywała złożona serwetka. Ostrożnie chwyciłam zawiniątko.
- Co to?
- Rozwiń, pewnie coś tam napisał. Chyba mu się spodobałaś…
- Przecież on…
- Tak, wiem. Żona go zostawiła. To nie znaczy, że ma dalej żyć w celibacie. Chce być szczęśliwy. – Nie podejrzewałam jej o taką racjonalność.
- Zaraz, ty chyba nie sugerujesz, że… on… że ja…
- A dlaczego, by nie? Pasowalibyście do siebie. – Puściła oczko i zniknęła wśród stolików.

Usiadłam na krześle i delikatnie rozwinęłam serwetkę. Rzeczywiście, w środku widniało lekko zamaszyste pismo.

„Wierzyłem, że się jeszcze spotkamy, ale nie myślałem, że tutaj. Dziękuję za uratowanie Igora. Mam twój kapelusz. Myślisz, że zobaczymy się jeszcze?”

Pokręciłam głową. Nie, Kasia nie może mieć racji. Po prostu chciał mi podziękować i oddać kapelusz. To wszystko… Mam nadzieję…


|~~~~~~~~~~~~~~~~~|

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz