Miłość w kapeluszu

Miłość w kapeluszu

31 października 2010

|siete|



… Gdy ucieczka staje się zbliżeniem …


       A jednak się nie pomylił. Spotkali się. Co prawda, nakopie Igle w tyłek, za te cyrki. Jednak teraz myślał o tym, że wreszcie będą mogli porozmawiać i w ogóle. Spoglądał na idącą obok dziewczynę w kapeluszu. Teraz już znał jej imię. Od teraz była dla niego Martą.

Dziewczyna szła spokojnym krokiem, patrząc przed siebie. Podziwiał, jak wiatr igra z jej włosami, wykręcając je na wszystkie strony. W pewnym momencie zawiało jej wszystkie na twarz. Brunet wyciągnął rękę, by je odgarnąć. Ich dłonie spotkały się przy jej twarzy. Przerażona cofnęła swoją i czekała, co się wydarzy. Tymczasem on delikatnie uwolnił jej twarz od niesfornych kosmyków i uśmiechnął się ciepło.



|&&&|



       On…mnie dotykał. Czułam każde muśnięcie opuszków palców na mojej twarzy. Tak ostrożny jeszcze nikt nie był względem mnie. I ten jego uśmiech. Chyba Igor ma go po nim.
- Wejdziemy? – spytałam wskazując na lokal.
- Panie przodem – otworzył drzwi. Usiedliśmy naprzeciw siebie. Kapelusz odłożyłam na bok. Czułam, że mnie obserwuje.
- Dlaczego tak patrzysz?
- Bo wcześniej nie miałem okazji. No i jesteś bez kapelusza.
- A propos.. Pisałeś, że…
- Tak, mam go w domu. Zapomniałaś go wtedy… – urwał zmieszany.
- Wiem kiedy. Byłam… oszołomiona. – Trudno mi się rozmawiało.
- Przepraszam za niewygodny temat, ale dlaczego uciekłaś?
- Sama nie wiem. Wszystko działo się spontanicznie. Nie powinnam się tak zachowywać.
- Potrzebowałaś tego, czułem to – oznajmił poważnie.
- Ale to nie znaczy, że mam się przytulać do obcych ludzi na ulicy. Skandalicznie się zachowałam.
- Nie jestem obcy, przecież wcześniej się spotkaliśmy. Poza tym to było miłe.Teraz rzadko przytulam kobiety – mruknął.
- Nie chciałam obudzić w tobie przykrych wspomnień.
- Sam to zrobiłem. Już mnie to tak nie boli. Czas leczy rany. Muszę żyć, bo świat za mną nie poczeka.
- Podziwiam cię. Tak dobrze sobie radzisz. Jesteś wzorem dla innych – wyznałam.
- Oj, niektórzy mają gorzej i lepiej sobie radzą. Po prostu pogodziłem się z brutalnym losem. A jak to u ciebie wygląda? Lepiej? – zadziwił mnie, że zapamiętał pierwszą rozmowę.
- Tak, chyba tak. Dobrze, że tamto nie zaszło za daleko. Uwolniłam się.
- Cieszę się. Widzisz, oboje po kilku miesiącach mamy inny punkt widzenia.
- No chyba… Ale zostawmy to, nie roztrząsajmy przeszłości. Co masz teraz w planach?
- Przede wszystkim dobry sezon. No i oczywiście opiekę nad Igorem.
- Będzie dobrze, najgorsze już minęło – uśmiechnęłam się krzepiąco.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
- Jest. Za to, że możemy normalnie porozmawiać. Jestem wdzięczny za to.
- Chociaż tyle mogę ci zaoferować.
- Nie wszyscy są tacy jak ty – złapał moją dłoń. Podskoczyłam z wrażenia na krześle. Martuś, skończ to. Nie możesz z nim dłużej przebywać.
- Miło słyszeć. Ja już muszę lecieć – poderwałam się z miejsca, zabrałam kapelusz i pognałam do wyjścia.



|&&&|



- Ale zaczekaj! – zdążył tylko krzyknąć. Wybiegł na zewnątrz, lecz nikogo nie zobaczył. Zawiedziony westchnął ze zrezygnowaniem.

Chciał jej jakoś okazać wdzięczność, podkreślić wyjątkowość. Chyba niepotrzebnie, bo znów uciekła i nie miał pojęcia, czy ją spotka. Wracał do domu, mając w głowie jedno imię. Marta…

- Chyba wam się przeciągnęło. Mogłeś napisać. Martwiłam się – upomniała go pani Czesia.
- Przepraszam. No troszkę się wydłużyło, taaa.. – naciągnął fakty.
- Dobrze, że wychodzisz na spotkania.
- Nie chcę tak często pani wykorzystywać.
- Przestań! Co ma do roboty samotna kobieta na emeryturze? Więc się mną nie tłumacz.
- Dobrze. To co na obiad? – zaglądnął nosem w garnki.



|&&&|



- Dorota, Dorota! Ale jaja! – brunet wpadł do mieszkania dziewczyny jak burza.
- Co się stało? Odpadł ci?
- Byliśmy… Ale, że co? Głupolko, Wacek na swoim miejscu. Zatem byliśmy wczoraj w knajpie na obiedzie i nie zgadniesz, co się stało?
- Zaraz, zaraz… Chyba się domyślam. Widziałeś moją siostrę?
- No ba, cała paczka ją widziała, Alek też! A jak go wcięło!
- O ta menda! Nic nie powiedziała – zasępiła się Dorota.
- W każdym bądź razie świetnie gotuje. Może to rodzinne? Ty też tak umiesz? – wlepił w nią swoje oczyska.
- Przykro mi, akurat tego nie potrafię.
- To nic. I tak jesteś cudowna! – pocałował ją znienacka.
- Mmm.. Fajnie wiedzieć – wymruczała.

W tym momencie trzasnęły drzwi i ktoś jak burza wpadł do mieszkania.



|&&&|



      Obrałam kierunek dom. W szalonym pędzie pokonałam schody, drzwi i przedpokój. W salonie mignęła mi sylwetka siostry z chłopakiem.
- Cześć Rafał – rzuciłam, domyślając się i skierowałam do pokoju. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Chyba dopiero wtedy dotarło do mnie co zobaczyłam. Nieee… To nie może być prawda. Nieee…

       Ponownie zajrzałam do salonu. Omiotłam wszystko bacznym spojrzeniem. Para stała zszokowana na środku. Teraz nie miałam wątpliwości. Nie miałam też zwidów.
- Wybaczcie, że przeszkadzam państwu, ale mam pytanie. Dlaczego nie powiedziałaś mi, ze spotykasz się z TYM Rafałem, co? Tyle czasu mnie oszukiwałaś!
- Martuś, to nie tak. Bałam się ci powiedzieć – wydusiła.
- Przepraszam, czy ja jakąś psychiczną fanką Buszka jestem? Nie! Czy byłabym zazdrosna? Nie! Czy nie potrafię zrozumieć? Ależ nie! Rozumiem, że status twojej siostry do niczego mnie nie uprawnia. Spoko, miłego wieczoru – trzasnęłam drzwiami.
- Kochanie, Martusiu, siostruniu. Wyjdź i porozmawiajmy – przekonywała mnie przez drzwi.
- Chyba trochę za późno na tą rozmowę.
- Nie chciałam ci robić przykrości. Tobie rozpadł się związek, a ja miałam ci trajkotać o moim facecie?
- To było parę miesięcy temu! Doszłam dawno do siebie!
- Skąd ja miałam wiedzieć? Nic nie mówiłaś. Tak dziwnie się zachowywałaś.
- Ale to nie przez Eryka.. – mruknęłam.
- A przez kogo? – spytała. Już miałam powiedzieć, ale przypomniałam sobie o siatkarzu w salonie.
- Nie obraź się, ale nie chcę się zwierzać przy twoim chłopaku.
- Rozumiem. Ale chodź do nas, pogadamy sobie. Naprawimy błędy.
- Dobra – wynurzyłam się do towarzystwa.

Cieszyłam się, że powróciła szczerość. Co prawda, czekała mnie chwila wyjawienia wszystkiego, ale w końcu Doris to moja siostra.
- A propos, Puszek zachwycał się twoim talentem kulinarnym.
- Tak? Od razu mi się przypomniała ta akcja w restauracji.
- Wybacz, ale nie mogliśmy się powstrzymać. Będziemy wpadać częściej – uśmiechnął się szeroko.
- Miło mi bardzo.
Zauważyłam, że spoglądają na siebie znacząco.
- Bo widzisz.. Mamy takie pytanie do ciebie.. – zaczęła Doris.
- Mam się bać?
- Razem zauważyliśmy pewną sprawę…
- Słucham?
- Czy.. czy ciebie coś łączy z Alkiem Akhremem? – usłyszałam Rafała. Na te słowa momentalnie zbladłam, osłupiałam i patrzyłam na nich ze strachem.
- Marta, co ci jest? Wszystko w porządku? – Dorota zaczęła mnie „badać”.
- Nie, nic – wychrypiałam.
- Chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz. Po prostu się troszczymy.
- Kilka razy go widziałam, ale nic nas nie łączy… – mówiłam z wzrokiem wbitym w ścianę na wprost.
- To może ja już pójdę, a wy sobie pogadajcie – zadecydował brunet.
- Do jutra Okruszku – pocałowali się na pożegnanie.

- Ładnie razem wyglądacie – powiedziałam, gdy siostra z powrotem koło mnie usiadła.
- Czyli mamy twoje błogosławieństwo?
- Jeżeli to wam potrzebne, to macie.
- Super. A teraz dowiem się, o co chodzi z Akhremem?
- Już myślałam, ze zapomnisz… – przyznałam z rezygnacją.
- Takie rzeczy Dorotka pamięta. Proszę cię, powiedz prawdę.

       I co miałam zrobić? Podzieliłam się z nią swoimi dotychczasowymi zdarzeniami. W końcu tylko jej mogłam. Wiedziałam, że mnie wesprze mimo wszystko.
- Oj ty szalona – uśmiechnęła się na koniec opowieści.
- No co?
- Dlaczego go unikasz? – przyjrzała mi się uważnie.
- Sama nie wiem… Głupio mi…
- Przecież jemu zależy na tej znajomości.
- Niby skąd to wiesz?
- Wnioskuję. Co ci szkodzi?
- On ma swoje życie, dziecko, klub. Nie mogę się wtrącać.
- Kochana, to normalny facet. Nie gryzie. Sugerujesz, że nie jesteś dla niego odpowiednia? – spytała, trafiając w sedno.
- Nooo… Tak.
- Wariatko. Przecież lepiej nie mógł trafić. Pasujecie do siebie idealnie.
- Nie przesadzaj. Poza tym nic z tego nie będzie. Nie wiem, co sobie wyobrażasz – burknęłam.
- Los jest po waszej stronie – zachichotała.



|&&&|



      W poniedziałek od rana zawitałam do biura szefa. Przedstawiłam mój plan zatrudnienia Kasi w kuchni. Stanęło na tym, że będziemy pracować na dwie zmiany. Wybrałam sobie wieczory. Nawet pan Piotr był za tym. Spodobał mu się ten pomysł.

     W kuchni zawsze było wesoło. Dobra atmosfera w pracy to podstawa.
- Słyszałem, że sobie nieźle radziłaś beze mnie – zagadnął.
- Oj tam. Tylko wypełniałam obowiązki.
- Bałem się, czy mnie nie wygryziesz.
- Niech pan tak nie mówi. Nie mogłabym.
- Ale podobno jakieś pochwały wpływały. No no no.
- Nic poważnego. Głupie żarty jakieś – mruknęłam znad patelni.
- Nie bądź taka skromna. Wszystko widziałam – krzyknęła do okienka Kasia.
- Potem mi opowiesz, bo od Marty to się nic nie dowiem – uśmiechnął się kucharz.
- Nawet jednego jedzeniem uwiodła! – wypaliła. Wybałuszyłam oczy, a ona uśmiechnęła się przebiegle.
- Przez żołądek do serca. Nie od dzisiaj tak mówią.
- Niech pan sobie ze mnie nie żartuje!
- Aaaa! Zapomniałam! Jesteś kooooochaaana! – rzuciła mi się na mnie i wyściskała.
- Za co to?
- No nie udawaj. Załatwiłaś mi większą pensje. Kosztem swojej.
- Cóż, mi nie potrzebny cały etat od rana do nocy i taka pensja. Tobie się przyda. Zatem od jutra panie Piotrze, rano będzie Kasia a ja wieczorem.
- Skoro tak się podzieliłyście. Będę miał miłe towarzystwo.



|&&&|



       Alek odłożył słuchawkę. Otrzymał właśnie propozycję wyjazdu na wieś do znajomych jego rodziców. Niestety obecnie nie było mowy o urlopie. Miał gorący okres w klubie.

- A może pani by się przejechała? – zagadnął.
- Przecież nie zostawię cię samego.
- Poradzę sobie. Pani odpocznie, wykuruje się.
- Nie wiem… Mogłabym Igorka wziąć ze sobą na przykład. I my i ty byśmy odsapnęli, co?
- Hmm… No nie na długo, bo się zapłaczę za moim rojberkiem – spojrzał w stronę bawiącego się syna.
- Góra tydzień.
- Nie chce pani tak obciążać…
- A weź przestań! Jedziemy i postanowione!
- I kto mi będzie takie pyszne obiadki gotował? – udawał, że płacze.
- Nie dramatyzuj, kogoś przyślę do ciebie.
- To dobrze – odetchnął ostentacyjnie.



|&&&|



      Przeciągnęłam się w łóżku. Czekał mnie kolejny słodki poranek pod kołderką. Lubiłam się wylegiwać i porządnie wyspać. Odpowiadał mi taki tryb życia. Nagle rozdzwonił się mój telefon. Nie znałam tego numeru.
- Słucham?
- Dzień dobry. Nie wiem, czy mnie pamiętasz kochana.
- Już poznaję, pani od zakupów.
- Dzwonię w pewnej sprawie – zaczęła nieporadnie.
- Nareszcie się pani zdecydowała.
- Wyjeżdżam z synkiem sąsiada a wieś. Mój sąsiad zostaje sam i chciałabym, żeby miał kto mu pomóc.
- Hmm.. Skoro pani twierdzi, że sobie sam nie poradzi – mruknęłam.
- Martwię się o niego. Chcę mu zapewnić jakiś ciepły porządny posiłek, może zrobienie prania czy posprzątanie. Takie kobiece zajęcia.
- Chyba jestem skłonna spełnić pani prośbę.
- To cudownie. Przyniosę klucze jutro i dopowiem co trzeba. Będę zobowiązana.
- Nie ma za co – pożegnałam się.



|~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~|

23 października 2010

|seis|



… Posunięcie o krok w przód …


      Każdego dnia lawirowałam między smażeniem, gotowaniem, pieczeniem. Radziłam sobie, lecz miałam wrażenie, że zamówień jest coraz więcej. Przydałaby się pomoc.

- Kasia! Znasz się na gotowaniu? – zagadnęłam koleżankę.
- No trochę…
- To wskakuj w fartuch, pomożesz mi – rzuciłam jej ubranie.
- Ale przecież ja jestem kelnerką.
- Dasz radę. Pogadam z szefem. Za pracę w kuchni więcej płacą, a ja potrzebuję dodatkowej pary rąk.
- Serio? Dzięki. To co mam robić? – spytała ochoczo. Kto powiedział, że szef kuchni musi być grubym, starszym facetem zwąsem?

      Kolejnego dnia miałam wolne. Z pewnych przyczyn restauracja była zamknięta. Minął już okres rozpaczy w moim życiu. Pozbyłam się złych wspomnień. Teraz cieszyłam się kolejnym nowym dniem. Wierzyłam, że wszystko się ułoży. Małymi kroczkami szłam do przodu.

      Właśnie przechodziłam obok jakiegoś spożywczaka. Wychodziła z niego staruszka obładowana torbami. Ledwo mogła je unieść. Nagle zachwiała się i część zakupów posypała się na chodnik. Zdążyłam jedynie podbiec i chwycić kobietę, chroniąc przed upadkiem. Potem pomogłam załadować towar z powrotem do reklamówek.
- Dziękuję ci dziecinko – uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Nie ma za co. Daleko pani mieszka? – spytałam.
- Kilka ulic stąd, niedaleko.
- W takim razie ja zaniosę pani te zakupy – zaproponowałam. I tak nic niemiałam do roboty.
- Oj nie trzeba. Poradzę sobie – oponowała staruszka.
- Z chęcią pani pomogę. Idziemy, pani prowadzi.

      W końcu dotarłyśmy pod jedno z eleganckich osiedli. Wynajęcie mieszkania tutaj troszkę kosztowało, ale jeżeli zarabiało się wystarczająco dużo, to proszę bardzo.
- To ten blok – oznajmiła kobieta. – Dalej już sobie poradzę.
- Nie ma mowy! Zaniosę to pod same drzwi. Nie może się pani tak przemęczać. Na drugi raz proszę iść z mężem albo z synem.
- Nie mam syna, a mąż zmarł 3 lata temu.
- Przepraszam, nie chciałam pani urazić…
- Nic się nie stało. W pewnym wieku śmierć jest czymś naturalnym.
- W takim razie po co pani tyle jedzenia? – zdziwiłam się.
- Robię sprawunki także dla sąsiada.
- A co, on sam już nie potrafi? Pewnie chłop jak dąb a mu się tyłka ruszyć niechce – nie kryłam oburzenia.
- Spokojnie, to nie tak. Pomagam mu w opiece nad dzieckiem. On dużo pracuje. Nie ma na to czasu. Dużo przeszedł w życiu.
- Mam nadzieję, że go pani tylko nie usprawiedliwia. Jednak trzeba będzie inaczej to rozwiązać, bo to za duże ciężary.
- Dzisiaj pierwszy raz mi się tak zdarzyło. O, tutaj mieszkam, a tutaj mój sąsiad. – wskazała drzwi naprzeciwko.
- Otworzy pani?
- Tak, tak. Od razu zaniesiemy do sąsiada. – Odkluczyła zamek i mogłam wejść do środka. Na chwilę skamieniałam, bowiem na półce nad wieszakiem leżał kapelusz. Nie… To niemożliwe… Z resztą skąd mógłby się tu wziąć? Położyłam wszystko na stole i zaczęłam się żegnać.
- Proszę nie dźwigać więcej tyle. Musi się pani oszczędzać. A jak już koniecznie trzeba będzie zrobić duże zakupy, to zostawię pani swój numer.
- Oj, nie mogę cię tak wykorzystywać. Masz swoje zajęcia.
- Naprawdę, to żaden problem. Czekam na telefon. Do widzenia.
- Do widzenia, kochane dziewczę – uśmiechnęła się pod nosem.



|&&&|



      Nie mógł wyjść ze zdziwienia. Ten wczorajszy przepyszny posiłek wyszedł spod ręki dziewczyny w kapeluszu. Jaki zbieg okoliczności… Zostawiając tą kartkę, liczył na kolejny… Przecież mógł jej zostawić numer albo adres, jakiś namiar… Najwyżej wpadnie do tej restauracji jeszcze raz. Wie, gdzie jej szukać.

      Siedział właśnie w pokoju Ignaczaka. Oni lada dzień grali mecz, więc żona Krzyśka pojechała z dziećmi do dziadków. Kolega zaprosił go do siebie. Skorzystał z zaproszenia. W końcu musi zacząć więcej przebywać z ludźmi. Od traumatycznych zdarzeń minęło kilka miesięcy, prawie pół roku, a on czuł, że musi żyć. Nie tylko dla syna, ale też dla samego siebie. Trzeba w życiu mieć coś więcej oprócz siatkówki. Chociaż to był ten typ zawodu, który z powodzeniem mógł uchodzić za hobby.

      Krzysztof wszedł do pokoju i zastał zamyślonego kolegę. Lekko się zdziwił, lecz musiał iść do łazienki. Wrócił po godzinie, a przyjmujący dalej siedział w tym samym miejscu.
- Teee – trącił go łokciem – O czym ty tak myślisz?? A może tylko udajesz??
- Aaa!Jak ty tu wszedłeś? Co się dzieje? – podskoczył jak oparzony.
- Drzwiami.. Bo przecież nie przez okno – wyszczerzył się Igła.
- Ale kiedy? – Akhrem dalej był oszołomiony.
- No… Mam problemy z odczytywaniem czasu z zegarka, ale na moje to jakąś godzinę temu…
- Serio? Nie zauważyłem, na szpiega się szkolisz czy jak?
- Ta… Będę grał w następnej części „Mission Imposible”
- Serioo? Ooo! A jaka laska będzie ci partnerować?
- Iga Wyrwał – wyszczerzył się.
- Ty to masz szczęście. A poznasz mnie z nią? – zrobił błagalną minę.
- Chciałbyś, patafianie! – fuknął Libero.
- No weź, nie zrobisz przysługi dla kolegi?
- Nie!!
- Dlaczego?
- Bo to jest moja Iga. – Krzysiek znów porażał bielą uśmiechu.
- No ja chce tylko ją poznać, nic więcej. Już mi się tak nie podoba.
- Aaa…A ta w kapeluszu?? – spojrzał podejrzliwie na przyjmującego.
- Co? Skąd wiesz? Nie wiem o czym mówisz. – plątał się w zeznaniach.
- A jednak wiem! Sam się przyznałeś!
- Wygadujesz jakieś bzdury, samo mi się powiedziało.
- Jasne, uważaj bo uwierzę.
- Będziesz wierzyć tej papli Puszkowi? – zaperzył się Alek.
- Sam widziałem..
- Co?? – Białorusinowi nie podobało się to całe dochodzenie w jego sprawie.
- A Puszek zawsze mówi prawdę. – dorzucił Krzysiek.
- Taa, a Polska wyra mundial w nogę. No co takiego widziałeś? – irytował się coraz bardziej.
- Ją. I twoje wyłupiaste gały.
- Kogo? – grał na zwłokę.
- Tą w kapeluszu. Nie rżnij głupa!
- Ja nikogo nie rżnę… Chociaż, z tamtą to chętnie… – dodał po cichu
- Słyszałem!!
- Oj no, żartowałem. Nie myślę o takich rzeczach. – wyparł się wszystkiego Akhrem.
- Jasne… a o czym myślisz??
- Hmm a nie ważne…
- A ty w ogóle myślisz??
- Krzysztof!! – krzyk chłopaka poniósł się po pokoju.
- Hę?? – Igła udawał głupka.
- Nie ubliżaj mi! Nie jestem idiotą !!
- Niech ci będzie.
- Skończyłem liceum!
- Jasne… Z żółtymi papierami?? – Krzysiek zrobił pobłażliwą minę.
- Nie kurde, z różowymi! – oburzył się.
- Oooo jeszcze lepiej… Ty, a może to było liceum dla pedałów?? – zapytał Ignaczak ze znaczącym uśmieszkiem.
- O nie!! Nie będziesz mnie wyzywał od pedałów!! To nie ja mam na dnie walizki czerwone pończochy! – zmienił temat Aleh.
- Skąd wiesz???!!!
- Przecież ta czerwień aż bije po oczach! Wstążeczka wystawała.
- One nie mają wstążek…
- Czyli masz jeszcze dodatkowo wstążeczki? – wsiąknęli w temat garderoby libero.
- To nie mogły być wstążeczki. Ja nie mam czegoś takiego… Ale nie zmieniaj tematu! Mówiliśmy o tobie, a nie o wstążeczkach!!
- Nie przypominam sobie… Ja tam jestem tolerancyjny, tylko łapy trzymaj przy sobie! – zastrzegł.
- No ja mam rączki tutaj. – poklepał go po tyłku.
- Igła!! Mój tyłek to świętość! Nikt nie będzie mi go obmacywał!
- No masz rację, niezły jest – wyszczerzył się.
- Ale on jest MÓJ!! A ja jestem HETERO!!
- No przecież ja też. – skwitował.
- Chwilami wątpię.
- To nie wątp!! Bóg kazał wierzyć!!
- Ale Krzysiek, masz czasem takie odpały… – pokręcił głową.
- Kto jedzie do Spały?? – zapytał głupkowato drugi z zawodników.
- Nie udawaj głuchego! I nie okręcaj ogona kotem!
- Co mówiłeeeś?? Źle cię słyszę!! - wrzeszczał, stojąc metr przed Alkiem.
- Ignaczak!! Uszy się myje a nie wietrzy! Z tobą nie da się rozmawiać, wychodzę!
- Ale ja uszy o wannę trzepię!!
- No to chyba przez przypadek w łeb sobie przygrzmociłeś!
- A wiesz możliwe… bo guza mam – podrapał się po głowie.
- No to porozmawiamy jak ci zejdzie. Chociaż ty to chyba na mózgu tego guza masz na stałe – wymruczał do siebie Białorusin.
- Ale ten guz nie ma nóg… I jak on zejdzie?? - padło bardzo inteligentne pytanie.
- Jeny ty zawsze słyszysz co nie trzeba… Nie mam już do ciebie sił, zaraz ci przywalę z drugiej strony i będziesz mieć po równo!
- Nie lubię cię, Akhrem!! Jesteś niebezpieczny dla otoczenia!! O!!
- Pfff jak ja jestem niebezpieczny, to ty jesteś odpadem radioaktywnym o!! – odpyskował.
- O cholera… rad… co?? Za trudne słowo dla mnie…
- Odpadem po bombie atomowej, wielkim śmiercionośnym grzybem!
- A Wojtek też jest takim Grzybem?? – padło kolejne pytanie „rozgarniętego” libero.
- Nie, bo Wojtek jest sympatycznym borowikiem, a ty to jakiś muchomor sromotnikowy!
- SRAmotnikowy?? Kto go zafajdał??
- Wielki ptak narobił ci na głowę. – powoli tracił nerwy do kolegi.
- Strusie nie latają… A innych wielkich ptaków nie znam… No oprócz mojego, ale on to inna bajka. – Krzysiek uśmiechnął się dumnie.
- Haha sobie tak nie przypisuj, bo wielki to on będzie jak ci w krocze przysolę i popuchnie. – zaśmiał się Alek.
- A skąd wiesz, że on nie jest duży?? PODGLĄDAŁEŚ?? - Igła o mało co nie zemdlał.
- Blefowałem, ale mi się jak słyszę zgadnęło. To już wiem od czego ta ksywka - Igła. – przybrał pobłażliwy wyraz twarzy, spoglądając na krocze kumpla.
- Przegięcie! – warknął Krzysiek i rzucił się na Alka z łapami.
- Ej chłopie, opanuj się, żartowałem przecież, chyba nie masz takiego złego skoro syna spłodziłeś. Ciesz się, masz przynajmniej rodzinę w komplecie.
- Córkę też mam! – odparł dumny z siebie.
- Widzisz, niby libero ale celność masz.
- No a jak!! Lepszą niż ty!
- Ej ej, nie pozwalaj sobie, skąd wiesz jaką mam celność?!
- No przecież masz tylko jedno dziecko… No chyba że ja o czymś nie wiem. – spojrzał podejrzliwie na kolegę.
- Nie mam innych, ale sam sobie nie zrobię.
- Jak nie?? Przecież ten facet w filmie urodził dziecko!! – Ignaczak popisał się wiedzą.
- To był film! Fikcja! Takie rzeczy się nie dzieją naprawdę!
- To Spiderman i Batman nie istnieją?? – wybałuszył oczy.
- Przykro mi, że musze cię o tym uświadomić ale nie.. – wyjaśnił delikatnie Alek.
- Niiiiiieeeeeeeeeeeeee! To niiiiiiiieeeeee praaaaaaaaaaaawwdaaaaaaaaaaa! – krzyk pełen rozpaczy poniósł się po mieszkaniu.
- No już nie płacz, choć przytulę cię. – zaproponował Akhrem miłosiernie.
- Doooobzzzee – wyszlochał gospodarz i wtulił się w ramiona kolegi.
- Pomyśl sobie, że gdyby żyli naprawdę, to by mieli ciężkie życie, bo każdy by chciał ich porwać i zabić, a tak są bezpieczni, nieśmiertelni.
- Nie pomagasz mi!! – warknął.
- Jak to nie? Gdyby żyli, to by musieli umrzeć a tak będą zawsze. Kupię ci na urodziny komiks, chcesz? – szukał sposobów na uspokojenie przyjaciela.
- Komiks?? TAAAAK – duży facet podskakiwał w miejscu jak przedszkolak.
- Już dobrze?
- Chcę lizaka! – w Krzysztofie obudziły się nowe pragnienia.
- Dobrze, jutro dostaniesz tylko się uśmiechnij.
- Ja kcem DZIŚ!!!!
- Dobrze, pójdziemy razem po lizaka. – zgodził się Alek.
- Idziemy po lizaka!! Idziemy po lizaka!! Idziemy po lizaka!

      Aleh Akhrem i Krzysztof Ignaczak szli razem chodnikiem w stronę sklepu. Ten drugi podskakiwał żwawo, ciesząc się zakupem lizaka. Ten pierwszy szedł spokojnie, patrząc przed siebie. W pewnym momencie dostrzegł w oddali dziewczynę w białym kapeluszu. Coś mu mówiło, że to ONA. Niestety Igła też wymyślił chyba to samo…

- O!! TO ONA!! – wrzeszczał, a dziewczyna odwróciła się.
- Cicho siedź pacanie! – burknął Aleh.
- ALE TO ONA!!!! – nie ustępował Krzysiek.
- No i po co się drzesz? Zaraz nas zauważy.
- HEEJ!! TYYY!! STÓÓÓJ!!
- Igła!! Co ty wyprawisz? – nic nie pomagały syki bruneta obok.
- NOOO STÓÓÓJ!!!! PANIENKO W KAPELUSZUUU!! ALEK SIĘ W TOBIE ZAKOCHAŁ!!!! - darł się dalej, nie zwracając uwagi na wkurzonego kolegę.
- Zabiję cię za to! – mruczał Alek.



|&&&|



      Zszokowało mnie to, kogo zobaczyłam i co usłyszałam. No wolne żarty… Igła wymachiwał rękami, a Alek stał obok… zmieszany?! Jednak przełamałam się i odezwałam do nich.
- Panowie, nie róbcie sobie żartów.
- Jaki tam pan!! ja Igła jestem… znaczy się .. no.. Krzysiek… – uśmiechnął się szeroko. – A on się w tobie zakochał! – wskazał paluchem Alka.
- Zatem yy Krzysiek… Miło mi poznać. Czy to jakiś wkręt? – spytałam zdezorientowana.
- Żaden wkręt, kochaniutka – objął mnie ramieniem z wyszczerzem.
- Hmm… Reaktywowałeś „Igłą szyte”, tak? Zaraz wyskoczy kamera, tak? – próbowałam dociec prawdy, o tym cyrku.
- Jaka kamera?
- No coś w stylu „Mamy cię”, tak? – drążyłam.
- No my cię teraz mamy. – Krzysztof zachichotał.
- Fajny kapelusz. – padło z ust Białorusina. Niepewnie spoglądnęłam na otaczające mnie ramię Krzyśka, a potem na Alka i uśmiecham się.
- Dzięki, to mój ukochany, bo od siostry.
- Tylko on jest twoim ukochanym? – dopytywał się Igła.
- Zależy co masz na myśli, bo mam jeszcze jeden ukochany kapelusz. – przypomniałam sobie o czarnej zgubie.
- Tylko kapelusz? Nikogo innego?
- No jeszcze kocham siatkówkę. Co mnie tak wypytujesz? – spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Czyli wiesz kim jesteśmy? Ja nie wypytuję, ja cię poznaję. – mrugnął do mnie.
- No tak. Krzysztof Ignaczak i Aleh Akhrem, Asseco Resovia Rzeszów, libero i przyjmujący, coś jeszcze? Poznajesz? A to ciekawe… – zasępiłam się.
- Jesteś szpiegiem? – zawył Krzysiek.
- Ty debilu! – mruknął Alek.
- Nie nie, ja jestem tylko kibicem, waszym kibicem… – dodałam.
- Nie słuchaj go, on nie wie, co mówi. Nabił sobie guza o wannę i teraz gada nie od rzeczy. – tłumaczył kolegę wyższy z siatkarzy.
- Aaa, rozumiem, każdemu się zdarza, jeszcze boli? – spytałam Igłę.
- Trochę… Ale zaraz przestanie, bo Aluś kupi mi lizaka. – poweselał.
- Uważaj następnym razem. Nie ma to jak dobry kolega, co nie? – zaśmiałam się.
- On jest niedobry! Powiedział, że Batman nie istnieje! – zwinął usta wpodkowę.
- No bo yyy Krzysiek, to jest prawda.. Wiem, że brutalna.. Ale ty jesteś lepszy od Batmana – szukałam sposobu na pocieszenie libero.
- Taaaak? Więc kto ja jestem? Igłaman? – pochwycił temat.
- No pewnie, jesteś liberoigłomen. – wymyśliłam dla niego ksywkę.
- Taaak! Mam super moce! Potrafię biegać! – zawył i pobiegł przed siebie.
- Tak, musisz szlifować swoje zdolności – krzyknęłam za nim. Zostałam sama zAlkiem. Natychmiast poczułam się onieśmielona.
- A ty? Jak masz na imię, bo nie dosłyszałem. – zagadnął brunet.
- Nie mówiłam, jak mam na imię… A po co ci to wiedzieć? – spojrzałam na niego zaskoczona.
- Booo… Chce wiedzieć. – nie ustępował.
- No niech ci będzie, Marta.
- Marta – powtórzył. – Ładnie…
- No cóż, przynajmniej imię mam ładne. – wyrwało mi się.
- Jak to przynajmniej? – spytał.
- Czymś muszę nadrabiać nieudaną resztę.
- Co masz na myśli, mówiąc nieudaną? Ja tu nic nieudanego nie widzę… – zmierzył mnie spojrzeniem, że aż dostałam dreszczy.
- Oj przestań bajerować. Mi nie musisz słodzić, ja jestem normalna. Wybacz ale muszę skoczyć po pomarańcze. – zamierzałam odejść.
- Ale… – chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów.
- Ty się na pewno śpieszysz, żegnam. – musiałam się pożegnać, bo zbyt długo byłam chyba w jego towarzystwie. Przecież chciałam temu zapobiec.
- Wcale się nie śpieszę. – usłyszałam nagle.
- Nie? – spytałam głupkowato.
- Nie. Jak już pewnie zauważyłaś, Igła sobie pobiegł, a ja za nim gonić nie mam zamiaru.
- A no musi sobie odbić tego Batmana. Bardzo to przeżył. To co zamierzasz robić?
- Nie wiem, może ty coś zaproponujesz?
- Ale jak to ja? Przecież nie mogę decydować o tym, co będziesz robić…Zaraz… Ty chcesz zostać ze mną? – lotność mojego umysłu mnie porażała.
- A nie mogę? – spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
- No możesz.. Tylko dlaczego ze mną?
- Masz już jakieś plany? Dlatego, bo masz fajny kapelusz i wcale nie jesteś nieudana. – uśmiechnął się, tak… tak… jak tylko on potrafił.
- Nie mów tak. Peszysz mnie… Nie żartujesz sobie? Nie mam planów…
- Ja zawsze mówię poważnie. To co, kawa? – rzucił pomysł.
- Zaskoczyłeś mnie, a może powinnam mówić pan? Jeśli już to herbata. – czy ja właśnie się z nim umówiłam?
- Żaden pan. A herbata może być.
- Masz jakieś upatrzone miejsce? – spytałam.
- Nie… Ty tu chyba mieszkasz dłużej, więc prowadź.
- No w sumie, to tak. Hmm gdzie by tu cię zabrać? A nie wstydzisz się iść ze mną w publiczne miejsce? – badałam jego reakcję.
- Skąd te dziwne pytania? To chyba ja powinienem spytać, czy ty się ze mną nie wstydzisz wyjść?
- Żartujesz sobie, prawda?
- Możesz mnie nie lubić, nienawidzić i nie chcieć się ze mną pokazywać.
- Ale przecież ja cię… lubię. – wydusiłam nieśmiało.
- Ja ciebie też i chodźmy wreszcie. – Poszliśmy w stronę centrum. Obawiałam się, że przez to zobaczy nas więcej ludzi, ale tam była kafejka, którą chciałam mu pokazać. Szłam obok niego, zachowując dystans. W sumie to nie wiedziałam, jak się zachowywać. Niby nie widzimy się po raz pierwszy, ale to pierwsze nasze TAKIE spotkanie.



|~~~~~~~~~~~~~~~~~~|

15 października 2010

|cinco|



… Los koryguje zmiany w naszym życiu …


      Cóż, na razie musiałam zapomnieć o studiach. Jednak chciałam coś robić. Nie będę siedzieć w domu odłogiem. Przydałaby się jakaś praca. W pobliżu nie było nic na miarę na moich możliwości. W końcu wypełzłam z domu, a właściwie to Dorota mnie wyciągnęła do restauracji na obiad. Zamówiłyśmy coś z karty. Kelner po jakichś 15 minutach przyniósł danie. Z moją wrodzoną ostrożnością skosztowałam.

- Mmm delicje. – zachwycała się siostra.
- Niezłe, niezłe. Kelner! – krzyknęłam.
- Co ty robisz?! – przestraszyła się rudowłosa.
- Słucham? Coś nie tak? – spojrzał przejęty pracownik.
- Wszystko bardzo dobre. Tylko niech pan powie kucharzowi, żeby następnym razem kotlety smażył na mniejszym ogniu, a do fasolki do bułki tartej dodał mniej tłuszczu.
- Przekażę. – odszedł od stolika.
- Dobrze się czujesz? Nie pouczaj lepszych od siebie. – fuknęła Doris.
- Spokojnie kochana, to była miła rada tylko.

      Po chwili na sali pojawił się kucharz w białym kitlu z nożem w ręku. Potoczył spojrzeniem po sali.
- Który to? – kelner wskazał na nasz stolik.
- Widzisz, co narobiłaś? Zaraz nas posieka tym nożem! - moja siostra się wystraszyła.
- Która z pań prosiła o przekazanie mi tej informacji?
- Ja – odparłam z obawą.
- Wreszcie ktoś się odezwał. No i wreszcie ktoś się odrobinę zna na tym. Dziękuję za uwagę.
- Nie ma za co. Nie chciałam żeby się pan obraził…
- Skąd! Bardzo mnie to cieszy. A może… – zamyślił się. – Nie chciałaby pani pracować na stanowisku mojego pomocnika?
- Ale… No nie wiem…
- Proszę się zgodzić. Będzie się nam dobrze współpracowało.
- W sumie i tak miałam szukać pracy.
- Czyli już znalazłaś. Widzimy się jutro o 9.00. Do zobaczenia. – Zniknął w drzwiach.
- O jaa.. Masz szczęście dziewczyno. To co? Mogę liczyć na darmowe obiadki? – Dorota zatrzepotała rzęsami.
- Ta i co jeszcze? Możesz tak czarować swojego kochasia, nie mnie. – wytknęłam jej język.
- Nie muszę go czarować! Rafał mnie kocha bez sztuczek. – oburzyła się.
- Cieszę się niezmiernie. Rafał, powiadasz? Znam już jego imię, sukces.
- O ty podstępna! Nic więcej ci nie powiem!
- A myślałam, że go kiedyś poznam. Chyba zasługuję?
- W swoim czasie moja droga. Gdy uznam, że jest godny twojej uwagi – wyszczerzyła się.
- Aha, ok. Za to twojej widzę już jest. Chociaż dobry w łóżku?
- Marta! – nadarła się na całą restaurację.
- Spokojnie, wyluzuj kochana. Tylko pytam. Skoro u niego trochę przesiedziałaś...
- Czyli od razu zakładasz, że z nim spałam?
- Znając twój temperament… On tez na pewno porywczy. Tobie podobają się takie wariaty. W ciążę mi nie zajdź! – czułam na sobie jej mordercze spojrzenie, ale kontynuowałam. – Znaczy jakby co, to oczywiście ci pomogę itd., ale lepiej zapobiegać takim sytuacjom. Kto wie, może doczekasz się dzieci z tym Rafałem, ale wolałabym później. Bycie ciotką strasznie postarza.
- Skończyłaś?! – ojej, coś z moim rudzielcem nie tak. Para szła jej uszami i nozdrzami, wstawiła kły i zjeżyła włosy na głowie.
- Chyba tak. Źle się czujesz? Coś dziwnie wyglądasz.
- To wyraz mojej irytacji!
- Nie spinaj się tak, bo ci żyłka pójdzie. No już, siostra, uśmiech numer 5 i się zbieramy – poklepałam ją po ramieniu.



|&&&|



      Czekała na niego w parku, bo jak twierdził, „miał sensacyjne informacje”. No więc przyszła, a ten tumok się spóźnia. Co za bezczelność!
- Jestem już, Ruda Kitko moja – przyssał się do niej niespodziewanie.
- Mmm.. Dostałbyś w łeb za tą Rudą Kitkę, ale tym buziakiem się odkupiłeś.
- Bo ja wiem, co ty lubisz. – poruszył brwiami.
- Nie myśl sobie, że to zawsze będzie działać! – zagroziła.
- Jak nie to, to wyciągnę większe argumenty – poklepał się po kroczu.
- Zboczeniec! Gadaj, co tam wiesz ciekawego.
- Powiem ci… Jak mi zrobisz dobrze!
- Coooo?? Tobie do reszty, Buszek, mózg wyżarło?! Pogrzało cię?!
- No żartowałem, już się tak nie oburzaj.
- Twoje zasrane szczęście, bo byś trzymał klejnoty w dłoni!
- Jakaś ty agresywna. Więc sprawa się tyczy Alka i twojej siostry.
- Serio? Mów!
- Coś jest na rzeczy. Chłopak nam często odlatuje, a dzisiaj coś mamrotał o dziewczynie w kapeluszu. Niestety to wszystko.
- Posłuchaj, mówię ci to w wielkiej tajemnicy! Nie możesz wypaplać!
- Dobrze, ale co? – dopytywał.
- Ostatnio siostra wyznała mi, że wpadła na niego na ulicy. Nic konkretnego z tego nie wynikło, ale…
- Ale to wystarczyło. W końcu to nie ich pierwsze spotkanie jak podejrzewamy.
- Rafiś, jakiś ty mądry. Pociąga mnie twoja inteligencja – wymruczała mu do ucha.
- W takim razie częściej będę ją ujawniał.
- Chcesz mnie uwieść, profesorze? – rzuciła kokieteryjnie.
- Oj tam uwieść. Lubię cię podniecać. – Uśmiech przyozdobił jego twarz.



|&&&|



      Zatem rozpoczęła się moja kulinarna przygoda. W sensie pracy oczywiście. Pan Piotr okazał się komunikatywnym i sympatycznym szefem. Pomagałam mu w kuchni. My  gotowaliśmy, kelnerzy roznosili jedzenie. Zdobywałam wiedzę i doświadczenie. Całkiem przyjemne zajęcie jak na wakacyjną pracę. Bowiem w knajpie spędziłam prawie całe lato.

      Zbliżał się koniec sierpnia. Niespodziewanie zwiększyły się obroty restauracji. Po udanym weekendzie zmierzałam do pracy w poniedziałkowy poranek. Jakie było moje zdziwienie, gdy w kuchni zastałam pogrążonego w smutku pana Piotra.
- Proszę pana, co się stało? – podeszłam do niego.
- Och Martuś, tylko popatrz. – Pomachał mi przed oczami ręką w gipsie.
- Bardzo mi przykro. Co z gotowaniem? – wystraszyłam się.
- No jak to co? Zamieniamy się rolami. Teraz ty tu rządzisz. Ja mogę tylko co nieco pomagać.
- Co? Nie, przecież nie dam rady… To zbyt trudne…
- Oj przestań marudzić tylko wskakuj w fartuch. Klienci czekają, głodni i niecierpliwi – zaśmiał się. – Przecież wiem, że sobie poradzisz złotko.

       Tak oto przejęłam obowiązki szefa kuchni. Dawałam z siebie wszystko pod czujnym okiem mentora. Cały czas uśmiechał się tylko pod wąsem, raz po raz rzucając jakieś uwagi. Starałam się nic nie zepsuć i nie zawieść nikogo. Realizowałam każde zamówienie rzetelnie i skrupulatnie. Troszkę zadrżałam na widok karteczki z zapiskiem o 6 dużych porcjach obiadowych.
- Co to? Jakaś wygłodniała ekipa jaskiniowców?



|&&&|



      Niedługo Asseco Resovia miała rozpocząć przygotowania do nowego sezonu. Zawodnicy zjeżdżali się do kraju, do Rzeszowa. Grupka chłopaków postanowiła się spotkać w swoim gronie już teraz. W końcu dawno się nie widzieli. Upatrzyli sobie knajpę kilkaset metrów od hali. Dzisiejszy obiad mieli umówiony.

      Ok. godziny 14 w środku zrobiło się gwarniej, gdyż pojawili się siatkarze. Usiedli przy wspólnym stoliku i rozpoczęła się gadka.
- No to witamy serdecznie po wakacjach. Czas lenistwa zamieniamy na harówkę, co wy na to? – Ignaczak potoczył wzrokiem po kolegach.
- Nie bardzo mi się chce, ale co zrobić. – mruknął Wojtek.
- Chłopcy, więcej życia. Damy radę i wygramy co się da. – w libero obudził się entuzjazm.
- Fakt, trzeba tylko dobrze zacząć, bo potem każde punkty się przydadzą – stwierdził Alek.
- Nie myślmy jeszcze o tym. Ja mam jeszcze wakacje – wyszczerzył się Rafał.
- Jak każdy. Ty, Puszek, lepiej się przyznaj. Wymęczyłeś swoją Doricię, co? – Michała trzymały się żarty.
- A nic wam, napaleńcy, do tego!
- Skoro tak się oburzasz, to mam rację. Biedna dziewczyna…
- Ej, ej! Nie zapędzaj się. Dlaczego biedna? Świetnie nam się układa.
- Jak ona z tobą wytrzymuje?
- Normalnie. Jest taka sama jak ja.
- W takim razie biedni sąsiedzi – zaśmiał się Mika.
- Nikt nie narzekał na nas.
- No fakt, kto by narzekał na pornos za darmo. – Cały stolik zarżał śmiechem.
- Czy mogę już przyjąć zamówienie? – Podeszła do niech zgrabna kelnerka z notesikiem.
- Chłopcy, ta urocza pani pyta, co zjemy. – Wszyscy za przykładem Grzyba zanurzyli nosy w karty.
- Nie wiem jak wy, ale ja jestem potwornie głodny. Piątka zapowiada się smakowicie – polecał Krzysiek.
- To bierzemy?
- Bierzemy.
- Niech pani zapisze: 6 zestawów obiadowych nr 5, a do picia? Piwo?
- Nie, ja poproszę colę – odparł Białorusin. – Prowadzę.
- Zatem 5 piw i jedna cola. To wszystko.



|&&&|



      Skoro miały to być duże porcje, to zrobiłam duże. W końcu za to zapłacą, a niech się porządnie najedzą. Przyłożyłam się, żeby wszystko było na czas i równocześnie.Wiedziałam, że sytuacje, gdy połowa je a połowa czeka, są nieprzyjemne. Kasia, kelnerka, która dzisiaj pracowała, czekała oparta we framudze drzwi.

- Marta, ale ty się uwijasz. Wszędzie cie pełno w tej kuchni – zagadnęła.
- Muszę wszystkiego dopilnować. To mój rewir – odparłam, mieszając sos.
- I świetnie ci to wychodzi. Szkoda, że wcześniej tu nie pracowałaś.
- Dzięki, czemu szkoda?
- Bo bym miała z kim pogadać, a tak to nic… – westchnęła.
- Przecież są inne dziewczyny od obsługi.
- Ale to typy: mini-dekolt-uśmiech, nic więcej. One zarabiają na tipsy i ciuchy, ja na życie.
- Czyli to tak… Doceniam, że się przede mną otwierasz. Mieszkasz sama?
- Nie, wynajmuje po prostu akademik. Przyjechałam tu na studia. Pochodzę z Kielc.
- Ja jestem spod Rzeszowa. Dlaczego akurat tutaj?
- Nie wiem. Byłam tu kilka razy wcześniej i się zakochałam chyba w tym mieście. Jednak mieszkania kosztują.
- No tak. Mi i mojej siostrze rodzice wynajęli mieszkanie. To dużo ułatwia. – Powoli układałam danie na talerzach.
- Fakt. Jak pięknie pachnie. Chyba przeszłaś samą siebie. Już im zanoszę.



|&&&|



      Jeszcze bardziej nabrali apetytu, gdy postawiono przed nimi 6 apetycznych porcji.
- No panowie, zaczynajmy ucztę. – Ignaczak spróbował pierwszy kęs. – Wyborne.
- Biorąc pod uwagę, ze Igła to wybredne stworzenie, musi być dobre – orzekł Wojtek. Wszyscy uzbroili się w sztućce i jedli. Miła rozmowa towarzyszyła delektowaniu się smakiem. Po chwili talerze opustoszały.
- Z początku to wydawała się solidna porcja, ale chciałoby się więcej. – Nabrał apetytu Michał.
- Mówcie, co chcecie, ja jestem pełny. – Rafał pogładził się po brzuchu.
- Teraz Puszek jak w ciąży wygląda – naśmiewał się z kolegi Mateusz.
- Uważaj sobie małpo!
- Spokojnie chłopcy, jednogłośnie orzekamy, że jedzenie przepyszne, tak? – Alek uspokajał kumpli.
- Tak! Proszę pani! Mogłaby pani szefa kuchni poprosić? – poprosił kelnerkę Igła.



|&&&|



      Przysiadłam sobie obok zlewu. Dałam odpocząć nogom. Wtem wpadła podekscytowana Kasia.
- Marta, słuchaj! Ci chłopacy chcą się zobaczyć z szefem kuchni!
- Ale nie ma pana Piotra – odparłam zdziwiona.
- Oj, teraz ty to szef. Musisz do nich iść.
- Matko, za jakie grzechy – jęknęłam.
- To same przystojniaki. Nie bój się! – mrugnęła do mnie. Ale mnie pocieszyła… Weszłam na salę. W sumie nie wiedziałam, gdzie siedzieli. I wtedy dostrzegłam ICH… Tu byli nasi siatkarze. W sensie resoviacy. Kurcze… Przełknęłam głośno ślinę i niepewnie podeszłam.
- Dzień dobry – przywitałam się. Paru spojrzało w moją stronę.
- Prosiliśmy o szefa – uśmiechnął się rozgrywający.
- To ja pełnię ostatnio te obowiązki – mruknęłam.
- Czyli to pani stworzyła te cuda? – wypalił Igła.
- Znaczy się ja gotowałam – sprostowałam. Wtedy brunet, siedzący do mnie plecami, odwrócił się. Napotkałam jego spojrzenie. Chyba był równie zaskoczony jak ja.
- To ty… – wyrwało mu się. Zdołałam oderwać od niego wzrok.
- Coś nie tak z jedzeniem? – zapytałam.
- Skąd! Właśnie było wyśmienite. No po prostu miodzie – ekscytował się libero.
- Cieszę się, że smakowało.
- To mało powiedziane. Niebo w gębie. Będziemy wpadać częściej. – Posłali mi komplet uśmiechów. Nawet Białorusin, choć tak jakoś dziwnie. Obrzucał mnie całą swoim wzrokiem. By tego uniknąć, postanowiłam się wycofać.
- Ależ zapraszam. Dziękuję za miłą uwagę, udanego popołudnia.
- Do zobaczenia – odparli zgodnie. Ja wróciłam do kuchni.



|&&&|



      Gdy tylko kucharka odeszła, ich spojrzenia powędrowały w stronę Alka. Ten z kolei siedział zamyślony.
- Czy wy też twierdzicie, że to ta dziewczyna, co nas mijała kiedyś koło sali?– zagadnął Grzyb.
- Rzeczywiście, tylko dawno jej nie widziałem – odparł Michał.
- Coś mi się wydaje, że ktoś ją widział. – Krzysiek spojrzał znacząco na kolegę.
- Akhrem, możesz nam wyjaśnić? – spytał Buszek.
- Ale co? – brunet spojrzał na nich zdezorientowany.
- Coś cię łączy z dziewczyną w kapeluszu? – zaczęło się przesłuchanie.
- Przecież on nie ma kapelusza – mruknął.
- Brawo, jaka spostrzegawczość. No to teraz nie miała, ale ogólnie ma.
- Nie, bo zgubiła.
- Alek! Gadaj, co jest grane!
- Nic, nie znamy się. – Wbił wzrok w stolik.
- Taaa… Oczywiście – prychnęli.
- To co, zbieramy się? – Po chwili opuścili lokal. Brunet zdążył jeszcze coś podać kelnerce.



|&&&|



      Nie no, to nie na moje nerwy. Fajnie, że do naszej knajpy wpadają siatkarze, ale od razu ON? Przecież planowałam go więcej na żywo nie spotykać. Jeszcze mnie poznał…
- Ale numer z tymi chłopakami, nie? – entuzjazmowała się Kaśka.
- Dlaczego nie powiedziałaś, że to są siatkarze?
- Nie wiedziałam, że się tym interesujesz. Dla większości dziewczyn to tylko przystojniaki.
- Jednak wiem, kto to. Tam siedziała prawie 1/3 Resovii.
- Nie denerwuj się, przecież obsypali się komplementami. Smakowało im.
- Ale… Ja się boję takich spotkań. Dobrze, że jakoś powstrzymałam nerwy – wyznałam.
- Było dobrze. Zresztą jeden z nich kazał ci to dać. – Na jej dłoni spoczywała złożona serwetka. Ostrożnie chwyciłam zawiniątko.
- Co to?
- Rozwiń, pewnie coś tam napisał. Chyba mu się spodobałaś…
- Przecież on…
- Tak, wiem. Żona go zostawiła. To nie znaczy, że ma dalej żyć w celibacie. Chce być szczęśliwy. – Nie podejrzewałam jej o taką racjonalność.
- Zaraz, ty chyba nie sugerujesz, że… on… że ja…
- A dlaczego, by nie? Pasowalibyście do siebie. – Puściła oczko i zniknęła wśród stolików.

Usiadłam na krześle i delikatnie rozwinęłam serwetkę. Rzeczywiście, w środku widniało lekko zamaszyste pismo.

„Wierzyłem, że się jeszcze spotkamy, ale nie myślałem, że tutaj. Dziękuję za uratowanie Igora. Mam twój kapelusz. Myślisz, że zobaczymy się jeszcze?”

Pokręciłam głową. Nie, Kasia nie może mieć racji. Po prostu chciał mi podziękować i oddać kapelusz. To wszystko… Mam nadzieję…


|~~~~~~~~~~~~~~~~~|