Miłość w kapeluszu

Miłość w kapeluszu

23 października 2010

|seis|



… Posunięcie o krok w przód …


      Każdego dnia lawirowałam między smażeniem, gotowaniem, pieczeniem. Radziłam sobie, lecz miałam wrażenie, że zamówień jest coraz więcej. Przydałaby się pomoc.

- Kasia! Znasz się na gotowaniu? – zagadnęłam koleżankę.
- No trochę…
- To wskakuj w fartuch, pomożesz mi – rzuciłam jej ubranie.
- Ale przecież ja jestem kelnerką.
- Dasz radę. Pogadam z szefem. Za pracę w kuchni więcej płacą, a ja potrzebuję dodatkowej pary rąk.
- Serio? Dzięki. To co mam robić? – spytała ochoczo. Kto powiedział, że szef kuchni musi być grubym, starszym facetem zwąsem?

      Kolejnego dnia miałam wolne. Z pewnych przyczyn restauracja była zamknięta. Minął już okres rozpaczy w moim życiu. Pozbyłam się złych wspomnień. Teraz cieszyłam się kolejnym nowym dniem. Wierzyłam, że wszystko się ułoży. Małymi kroczkami szłam do przodu.

      Właśnie przechodziłam obok jakiegoś spożywczaka. Wychodziła z niego staruszka obładowana torbami. Ledwo mogła je unieść. Nagle zachwiała się i część zakupów posypała się na chodnik. Zdążyłam jedynie podbiec i chwycić kobietę, chroniąc przed upadkiem. Potem pomogłam załadować towar z powrotem do reklamówek.
- Dziękuję ci dziecinko – uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Nie ma za co. Daleko pani mieszka? – spytałam.
- Kilka ulic stąd, niedaleko.
- W takim razie ja zaniosę pani te zakupy – zaproponowałam. I tak nic niemiałam do roboty.
- Oj nie trzeba. Poradzę sobie – oponowała staruszka.
- Z chęcią pani pomogę. Idziemy, pani prowadzi.

      W końcu dotarłyśmy pod jedno z eleganckich osiedli. Wynajęcie mieszkania tutaj troszkę kosztowało, ale jeżeli zarabiało się wystarczająco dużo, to proszę bardzo.
- To ten blok – oznajmiła kobieta. – Dalej już sobie poradzę.
- Nie ma mowy! Zaniosę to pod same drzwi. Nie może się pani tak przemęczać. Na drugi raz proszę iść z mężem albo z synem.
- Nie mam syna, a mąż zmarł 3 lata temu.
- Przepraszam, nie chciałam pani urazić…
- Nic się nie stało. W pewnym wieku śmierć jest czymś naturalnym.
- W takim razie po co pani tyle jedzenia? – zdziwiłam się.
- Robię sprawunki także dla sąsiada.
- A co, on sam już nie potrafi? Pewnie chłop jak dąb a mu się tyłka ruszyć niechce – nie kryłam oburzenia.
- Spokojnie, to nie tak. Pomagam mu w opiece nad dzieckiem. On dużo pracuje. Nie ma na to czasu. Dużo przeszedł w życiu.
- Mam nadzieję, że go pani tylko nie usprawiedliwia. Jednak trzeba będzie inaczej to rozwiązać, bo to za duże ciężary.
- Dzisiaj pierwszy raz mi się tak zdarzyło. O, tutaj mieszkam, a tutaj mój sąsiad. – wskazała drzwi naprzeciwko.
- Otworzy pani?
- Tak, tak. Od razu zaniesiemy do sąsiada. – Odkluczyła zamek i mogłam wejść do środka. Na chwilę skamieniałam, bowiem na półce nad wieszakiem leżał kapelusz. Nie… To niemożliwe… Z resztą skąd mógłby się tu wziąć? Położyłam wszystko na stole i zaczęłam się żegnać.
- Proszę nie dźwigać więcej tyle. Musi się pani oszczędzać. A jak już koniecznie trzeba będzie zrobić duże zakupy, to zostawię pani swój numer.
- Oj, nie mogę cię tak wykorzystywać. Masz swoje zajęcia.
- Naprawdę, to żaden problem. Czekam na telefon. Do widzenia.
- Do widzenia, kochane dziewczę – uśmiechnęła się pod nosem.



|&&&|



      Nie mógł wyjść ze zdziwienia. Ten wczorajszy przepyszny posiłek wyszedł spod ręki dziewczyny w kapeluszu. Jaki zbieg okoliczności… Zostawiając tą kartkę, liczył na kolejny… Przecież mógł jej zostawić numer albo adres, jakiś namiar… Najwyżej wpadnie do tej restauracji jeszcze raz. Wie, gdzie jej szukać.

      Siedział właśnie w pokoju Ignaczaka. Oni lada dzień grali mecz, więc żona Krzyśka pojechała z dziećmi do dziadków. Kolega zaprosił go do siebie. Skorzystał z zaproszenia. W końcu musi zacząć więcej przebywać z ludźmi. Od traumatycznych zdarzeń minęło kilka miesięcy, prawie pół roku, a on czuł, że musi żyć. Nie tylko dla syna, ale też dla samego siebie. Trzeba w życiu mieć coś więcej oprócz siatkówki. Chociaż to był ten typ zawodu, który z powodzeniem mógł uchodzić za hobby.

      Krzysztof wszedł do pokoju i zastał zamyślonego kolegę. Lekko się zdziwił, lecz musiał iść do łazienki. Wrócił po godzinie, a przyjmujący dalej siedział w tym samym miejscu.
- Teee – trącił go łokciem – O czym ty tak myślisz?? A może tylko udajesz??
- Aaa!Jak ty tu wszedłeś? Co się dzieje? – podskoczył jak oparzony.
- Drzwiami.. Bo przecież nie przez okno – wyszczerzył się Igła.
- Ale kiedy? – Akhrem dalej był oszołomiony.
- No… Mam problemy z odczytywaniem czasu z zegarka, ale na moje to jakąś godzinę temu…
- Serio? Nie zauważyłem, na szpiega się szkolisz czy jak?
- Ta… Będę grał w następnej części „Mission Imposible”
- Serioo? Ooo! A jaka laska będzie ci partnerować?
- Iga Wyrwał – wyszczerzył się.
- Ty to masz szczęście. A poznasz mnie z nią? – zrobił błagalną minę.
- Chciałbyś, patafianie! – fuknął Libero.
- No weź, nie zrobisz przysługi dla kolegi?
- Nie!!
- Dlaczego?
- Bo to jest moja Iga. – Krzysiek znów porażał bielą uśmiechu.
- No ja chce tylko ją poznać, nic więcej. Już mi się tak nie podoba.
- Aaa…A ta w kapeluszu?? – spojrzał podejrzliwie na przyjmującego.
- Co? Skąd wiesz? Nie wiem o czym mówisz. – plątał się w zeznaniach.
- A jednak wiem! Sam się przyznałeś!
- Wygadujesz jakieś bzdury, samo mi się powiedziało.
- Jasne, uważaj bo uwierzę.
- Będziesz wierzyć tej papli Puszkowi? – zaperzył się Alek.
- Sam widziałem..
- Co?? – Białorusinowi nie podobało się to całe dochodzenie w jego sprawie.
- A Puszek zawsze mówi prawdę. – dorzucił Krzysiek.
- Taa, a Polska wyra mundial w nogę. No co takiego widziałeś? – irytował się coraz bardziej.
- Ją. I twoje wyłupiaste gały.
- Kogo? – grał na zwłokę.
- Tą w kapeluszu. Nie rżnij głupa!
- Ja nikogo nie rżnę… Chociaż, z tamtą to chętnie… – dodał po cichu
- Słyszałem!!
- Oj no, żartowałem. Nie myślę o takich rzeczach. – wyparł się wszystkiego Akhrem.
- Jasne… a o czym myślisz??
- Hmm a nie ważne…
- A ty w ogóle myślisz??
- Krzysztof!! – krzyk chłopaka poniósł się po pokoju.
- Hę?? – Igła udawał głupka.
- Nie ubliżaj mi! Nie jestem idiotą !!
- Niech ci będzie.
- Skończyłem liceum!
- Jasne… Z żółtymi papierami?? – Krzysiek zrobił pobłażliwą minę.
- Nie kurde, z różowymi! – oburzył się.
- Oooo jeszcze lepiej… Ty, a może to było liceum dla pedałów?? – zapytał Ignaczak ze znaczącym uśmieszkiem.
- O nie!! Nie będziesz mnie wyzywał od pedałów!! To nie ja mam na dnie walizki czerwone pończochy! – zmienił temat Aleh.
- Skąd wiesz???!!!
- Przecież ta czerwień aż bije po oczach! Wstążeczka wystawała.
- One nie mają wstążek…
- Czyli masz jeszcze dodatkowo wstążeczki? – wsiąknęli w temat garderoby libero.
- To nie mogły być wstążeczki. Ja nie mam czegoś takiego… Ale nie zmieniaj tematu! Mówiliśmy o tobie, a nie o wstążeczkach!!
- Nie przypominam sobie… Ja tam jestem tolerancyjny, tylko łapy trzymaj przy sobie! – zastrzegł.
- No ja mam rączki tutaj. – poklepał go po tyłku.
- Igła!! Mój tyłek to świętość! Nikt nie będzie mi go obmacywał!
- No masz rację, niezły jest – wyszczerzył się.
- Ale on jest MÓJ!! A ja jestem HETERO!!
- No przecież ja też. – skwitował.
- Chwilami wątpię.
- To nie wątp!! Bóg kazał wierzyć!!
- Ale Krzysiek, masz czasem takie odpały… – pokręcił głową.
- Kto jedzie do Spały?? – zapytał głupkowato drugi z zawodników.
- Nie udawaj głuchego! I nie okręcaj ogona kotem!
- Co mówiłeeeś?? Źle cię słyszę!! - wrzeszczał, stojąc metr przed Alkiem.
- Ignaczak!! Uszy się myje a nie wietrzy! Z tobą nie da się rozmawiać, wychodzę!
- Ale ja uszy o wannę trzepię!!
- No to chyba przez przypadek w łeb sobie przygrzmociłeś!
- A wiesz możliwe… bo guza mam – podrapał się po głowie.
- No to porozmawiamy jak ci zejdzie. Chociaż ty to chyba na mózgu tego guza masz na stałe – wymruczał do siebie Białorusin.
- Ale ten guz nie ma nóg… I jak on zejdzie?? - padło bardzo inteligentne pytanie.
- Jeny ty zawsze słyszysz co nie trzeba… Nie mam już do ciebie sił, zaraz ci przywalę z drugiej strony i będziesz mieć po równo!
- Nie lubię cię, Akhrem!! Jesteś niebezpieczny dla otoczenia!! O!!
- Pfff jak ja jestem niebezpieczny, to ty jesteś odpadem radioaktywnym o!! – odpyskował.
- O cholera… rad… co?? Za trudne słowo dla mnie…
- Odpadem po bombie atomowej, wielkim śmiercionośnym grzybem!
- A Wojtek też jest takim Grzybem?? – padło kolejne pytanie „rozgarniętego” libero.
- Nie, bo Wojtek jest sympatycznym borowikiem, a ty to jakiś muchomor sromotnikowy!
- SRAmotnikowy?? Kto go zafajdał??
- Wielki ptak narobił ci na głowę. – powoli tracił nerwy do kolegi.
- Strusie nie latają… A innych wielkich ptaków nie znam… No oprócz mojego, ale on to inna bajka. – Krzysiek uśmiechnął się dumnie.
- Haha sobie tak nie przypisuj, bo wielki to on będzie jak ci w krocze przysolę i popuchnie. – zaśmiał się Alek.
- A skąd wiesz, że on nie jest duży?? PODGLĄDAŁEŚ?? - Igła o mało co nie zemdlał.
- Blefowałem, ale mi się jak słyszę zgadnęło. To już wiem od czego ta ksywka - Igła. – przybrał pobłażliwy wyraz twarzy, spoglądając na krocze kumpla.
- Przegięcie! – warknął Krzysiek i rzucił się na Alka z łapami.
- Ej chłopie, opanuj się, żartowałem przecież, chyba nie masz takiego złego skoro syna spłodziłeś. Ciesz się, masz przynajmniej rodzinę w komplecie.
- Córkę też mam! – odparł dumny z siebie.
- Widzisz, niby libero ale celność masz.
- No a jak!! Lepszą niż ty!
- Ej ej, nie pozwalaj sobie, skąd wiesz jaką mam celność?!
- No przecież masz tylko jedno dziecko… No chyba że ja o czymś nie wiem. – spojrzał podejrzliwie na kolegę.
- Nie mam innych, ale sam sobie nie zrobię.
- Jak nie?? Przecież ten facet w filmie urodził dziecko!! – Ignaczak popisał się wiedzą.
- To był film! Fikcja! Takie rzeczy się nie dzieją naprawdę!
- To Spiderman i Batman nie istnieją?? – wybałuszył oczy.
- Przykro mi, że musze cię o tym uświadomić ale nie.. – wyjaśnił delikatnie Alek.
- Niiiiiieeeeeeeeeeeeee! To niiiiiiiieeeeee praaaaaaaaaaaawwdaaaaaaaaaaa! – krzyk pełen rozpaczy poniósł się po mieszkaniu.
- No już nie płacz, choć przytulę cię. – zaproponował Akhrem miłosiernie.
- Doooobzzzee – wyszlochał gospodarz i wtulił się w ramiona kolegi.
- Pomyśl sobie, że gdyby żyli naprawdę, to by mieli ciężkie życie, bo każdy by chciał ich porwać i zabić, a tak są bezpieczni, nieśmiertelni.
- Nie pomagasz mi!! – warknął.
- Jak to nie? Gdyby żyli, to by musieli umrzeć a tak będą zawsze. Kupię ci na urodziny komiks, chcesz? – szukał sposobów na uspokojenie przyjaciela.
- Komiks?? TAAAAK – duży facet podskakiwał w miejscu jak przedszkolak.
- Już dobrze?
- Chcę lizaka! – w Krzysztofie obudziły się nowe pragnienia.
- Dobrze, jutro dostaniesz tylko się uśmiechnij.
- Ja kcem DZIŚ!!!!
- Dobrze, pójdziemy razem po lizaka. – zgodził się Alek.
- Idziemy po lizaka!! Idziemy po lizaka!! Idziemy po lizaka!

      Aleh Akhrem i Krzysztof Ignaczak szli razem chodnikiem w stronę sklepu. Ten drugi podskakiwał żwawo, ciesząc się zakupem lizaka. Ten pierwszy szedł spokojnie, patrząc przed siebie. W pewnym momencie dostrzegł w oddali dziewczynę w białym kapeluszu. Coś mu mówiło, że to ONA. Niestety Igła też wymyślił chyba to samo…

- O!! TO ONA!! – wrzeszczał, a dziewczyna odwróciła się.
- Cicho siedź pacanie! – burknął Aleh.
- ALE TO ONA!!!! – nie ustępował Krzysiek.
- No i po co się drzesz? Zaraz nas zauważy.
- HEEJ!! TYYY!! STÓÓÓJ!!
- Igła!! Co ty wyprawisz? – nic nie pomagały syki bruneta obok.
- NOOO STÓÓÓJ!!!! PANIENKO W KAPELUSZUUU!! ALEK SIĘ W TOBIE ZAKOCHAŁ!!!! - darł się dalej, nie zwracając uwagi na wkurzonego kolegę.
- Zabiję cię za to! – mruczał Alek.



|&&&|



      Zszokowało mnie to, kogo zobaczyłam i co usłyszałam. No wolne żarty… Igła wymachiwał rękami, a Alek stał obok… zmieszany?! Jednak przełamałam się i odezwałam do nich.
- Panowie, nie róbcie sobie żartów.
- Jaki tam pan!! ja Igła jestem… znaczy się .. no.. Krzysiek… – uśmiechnął się szeroko. – A on się w tobie zakochał! – wskazał paluchem Alka.
- Zatem yy Krzysiek… Miło mi poznać. Czy to jakiś wkręt? – spytałam zdezorientowana.
- Żaden wkręt, kochaniutka – objął mnie ramieniem z wyszczerzem.
- Hmm… Reaktywowałeś „Igłą szyte”, tak? Zaraz wyskoczy kamera, tak? – próbowałam dociec prawdy, o tym cyrku.
- Jaka kamera?
- No coś w stylu „Mamy cię”, tak? – drążyłam.
- No my cię teraz mamy. – Krzysztof zachichotał.
- Fajny kapelusz. – padło z ust Białorusina. Niepewnie spoglądnęłam na otaczające mnie ramię Krzyśka, a potem na Alka i uśmiecham się.
- Dzięki, to mój ukochany, bo od siostry.
- Tylko on jest twoim ukochanym? – dopytywał się Igła.
- Zależy co masz na myśli, bo mam jeszcze jeden ukochany kapelusz. – przypomniałam sobie o czarnej zgubie.
- Tylko kapelusz? Nikogo innego?
- No jeszcze kocham siatkówkę. Co mnie tak wypytujesz? – spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Czyli wiesz kim jesteśmy? Ja nie wypytuję, ja cię poznaję. – mrugnął do mnie.
- No tak. Krzysztof Ignaczak i Aleh Akhrem, Asseco Resovia Rzeszów, libero i przyjmujący, coś jeszcze? Poznajesz? A to ciekawe… – zasępiłam się.
- Jesteś szpiegiem? – zawył Krzysiek.
- Ty debilu! – mruknął Alek.
- Nie nie, ja jestem tylko kibicem, waszym kibicem… – dodałam.
- Nie słuchaj go, on nie wie, co mówi. Nabił sobie guza o wannę i teraz gada nie od rzeczy. – tłumaczył kolegę wyższy z siatkarzy.
- Aaa, rozumiem, każdemu się zdarza, jeszcze boli? – spytałam Igłę.
- Trochę… Ale zaraz przestanie, bo Aluś kupi mi lizaka. – poweselał.
- Uważaj następnym razem. Nie ma to jak dobry kolega, co nie? – zaśmiałam się.
- On jest niedobry! Powiedział, że Batman nie istnieje! – zwinął usta wpodkowę.
- No bo yyy Krzysiek, to jest prawda.. Wiem, że brutalna.. Ale ty jesteś lepszy od Batmana – szukałam sposobu na pocieszenie libero.
- Taaaak? Więc kto ja jestem? Igłaman? – pochwycił temat.
- No pewnie, jesteś liberoigłomen. – wymyśliłam dla niego ksywkę.
- Taaak! Mam super moce! Potrafię biegać! – zawył i pobiegł przed siebie.
- Tak, musisz szlifować swoje zdolności – krzyknęłam za nim. Zostałam sama zAlkiem. Natychmiast poczułam się onieśmielona.
- A ty? Jak masz na imię, bo nie dosłyszałem. – zagadnął brunet.
- Nie mówiłam, jak mam na imię… A po co ci to wiedzieć? – spojrzałam na niego zaskoczona.
- Booo… Chce wiedzieć. – nie ustępował.
- No niech ci będzie, Marta.
- Marta – powtórzył. – Ładnie…
- No cóż, przynajmniej imię mam ładne. – wyrwało mi się.
- Jak to przynajmniej? – spytał.
- Czymś muszę nadrabiać nieudaną resztę.
- Co masz na myśli, mówiąc nieudaną? Ja tu nic nieudanego nie widzę… – zmierzył mnie spojrzeniem, że aż dostałam dreszczy.
- Oj przestań bajerować. Mi nie musisz słodzić, ja jestem normalna. Wybacz ale muszę skoczyć po pomarańcze. – zamierzałam odejść.
- Ale… – chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów.
- Ty się na pewno śpieszysz, żegnam. – musiałam się pożegnać, bo zbyt długo byłam chyba w jego towarzystwie. Przecież chciałam temu zapobiec.
- Wcale się nie śpieszę. – usłyszałam nagle.
- Nie? – spytałam głupkowato.
- Nie. Jak już pewnie zauważyłaś, Igła sobie pobiegł, a ja za nim gonić nie mam zamiaru.
- A no musi sobie odbić tego Batmana. Bardzo to przeżył. To co zamierzasz robić?
- Nie wiem, może ty coś zaproponujesz?
- Ale jak to ja? Przecież nie mogę decydować o tym, co będziesz robić…Zaraz… Ty chcesz zostać ze mną? – lotność mojego umysłu mnie porażała.
- A nie mogę? – spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
- No możesz.. Tylko dlaczego ze mną?
- Masz już jakieś plany? Dlatego, bo masz fajny kapelusz i wcale nie jesteś nieudana. – uśmiechnął się, tak… tak… jak tylko on potrafił.
- Nie mów tak. Peszysz mnie… Nie żartujesz sobie? Nie mam planów…
- Ja zawsze mówię poważnie. To co, kawa? – rzucił pomysł.
- Zaskoczyłeś mnie, a może powinnam mówić pan? Jeśli już to herbata. – czy ja właśnie się z nim umówiłam?
- Żaden pan. A herbata może być.
- Masz jakieś upatrzone miejsce? – spytałam.
- Nie… Ty tu chyba mieszkasz dłużej, więc prowadź.
- No w sumie, to tak. Hmm gdzie by tu cię zabrać? A nie wstydzisz się iść ze mną w publiczne miejsce? – badałam jego reakcję.
- Skąd te dziwne pytania? To chyba ja powinienem spytać, czy ty się ze mną nie wstydzisz wyjść?
- Żartujesz sobie, prawda?
- Możesz mnie nie lubić, nienawidzić i nie chcieć się ze mną pokazywać.
- Ale przecież ja cię… lubię. – wydusiłam nieśmiało.
- Ja ciebie też i chodźmy wreszcie. – Poszliśmy w stronę centrum. Obawiałam się, że przez to zobaczy nas więcej ludzi, ale tam była kafejka, którą chciałam mu pokazać. Szłam obok niego, zachowując dystans. W sumie to nie wiedziałam, jak się zachowywać. Niby nie widzimy się po raz pierwszy, ale to pierwsze nasze TAKIE spotkanie.



|~~~~~~~~~~~~~~~~~~|

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz